Teoretycznie moje życie nie jest szczególnie pasjonujące. Nie, nie jest nudne, to nie tak. Tyle że nie jestem ani podróżnikiem, ani nihilistą,ani epikurejczykiem który czerpie z życia każdy kęs. Mam swoje zasady, które w pewnym stopniu ograniczają moje działania, a może nie tyle zasady, co umysł-który pozwala mi na robienie tylko takich rzeczy, które czuję naprawdę. Przygodny sex, drastyczne zaniedbywanie swoich obowiązków, oszukiwanie innych czy świadome krzywdzenie nie wchodzą więc w grę. Dlatego może uznaję swoją egzystencję za zwyczajną…przynajmniej teoretycznie. Bo tak naprawdę, w życiu nie ma znaczenia co dzieje się wokół nas, tylko to jak to odbieramy. Pasja to sposób widzenia świata, a nie umiejętność zdobywania kolejnych szczytów.
Bywa, że biegnę przez życie, spotykam się ze znajomymi, jeżdżę na wycieczki a moje życie jest całkowicie puste. Puste? Przecież tyle się dzieje…tyle, że ja nie umiem złapać chwili, nie potrafię odnaleźć się w teraźniejszości, nie jestem w stanie poczuć. Po prostu być w danym momencie, tak na sto procent.
A są takie chwile, kiedy dotykam magii. Siedzę nad filiżanką parującej herbaty. Kłęby pary unoszą się swobodnie i smyrają mój przydługi nos. Gorąco wody powoduje, że zapach nie jest jeszcze tak wyczuwalny. Wiem, że owocowe nuty przenikają się ze sobą, ale zdecydowanie dominuje malina.Czerwone owoce wypływają na zewnątrz, by po chwili zniknąć w brunatnej toni. Rozgryzam kęs. Owoc nie jest tak miękki jak ten, zrywany prosto z krzaka, ale nie da się ukryć że to na pewno malina. Małe czerwone kulki trzymają się mocno, jakby bały się rozdzielenia. Przeznaczeniem owocu, jest to, że musi zostać zjedzony. Nie ma wyboru…nie ucieknie od przeznaczenia. Ciecz, coraz chłodniejsza, przepływa przez moje gardło a ja zagłębiam się w jej smaku. Magicznym smaku herbaty, którego nie czułam już od dawna, a przecież codziennie pijam herbatę.
Magiczny smak herbaty…
Bywa, że biegnę przez życie, spotykam się ze znajomymi, jeżdżę na wycieczki a moje życie jest całkowicie puste. Puste? Przecież tyle się dzieje…tyle, że ja nie umiem złapać chwili, nie potrafię odnaleźć się w teraźniejszości, nie jestem w stanie poczuć. Po prostu być w danym momencie, tak na sto procent.
A są takie chwile, kiedy dotykam magii. Siedzę nad filiżanką parującej herbaty. Kłęby pary unoszą się swobodnie i smyrają mój przydługi nos. Gorąco wody powoduje, że zapach nie jest jeszcze tak wyczuwalny. Wiem, że owocowe nuty przenikają się ze sobą, ale zdecydowanie dominuje malina.Czerwone owoce wypływają na zewnątrz, by po chwili zniknąć w brunatnej toni. Rozgryzam kęs. Owoc nie jest tak miękki jak ten, zrywany prosto z krzaka, ale nie da się ukryć że to na pewno malina. Małe czerwone kulki trzymają się mocno, jakby bały się rozdzielenia. Przeznaczeniem owocu, jest to, że musi zostać zjedzony. Nie ma wyboru…nie ucieknie od przeznaczenia. Ciecz, coraz chłodniejsza, przepływa przez moje gardło a ja zagłębiam się w jej smaku. Magicznym smaku herbaty, którego nie czułam już od dawna, a przecież codziennie pijam herbatę.
Magiczny smak herbaty…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz