Mała rysa, niedostrzegana przez nikogo, a raczej świadomie
pomijana latami, jakby zupełnie nie istniała, dała o sobie w końcu znać. Wystarczyło
kilka słów by ją powiększyć. Słowa płynęły jedno za drugim, w niekontrolowanym potoku
a rysa wciąż się rozszerzała. Zupełnie jakby zaczęła żyć, tym żalem, który
wylewał się z ludzkich ust.
Latami czekała, aż ktoś ją dostrzeże, aż wspomni o niej, choćby
jednym słowem, przecież powstała już dawno temu. Jej narodziny były początkiem
nowego ładu, ale nikt nie mógł wówczas tego przewidzieć. Była to przecież tylko
zwykła rysa. Rysa jakich wiele między ludźmi.
Później skała pękała powoli, a proces rozdzielenia odbywał
się wewnętrznie, zewnętrzna rysa, wciąż pozostawała niewzruszona, czekała na
swój dzień. Mogły zmienić ją tylko ludzkie słowa. Żale, które wydobywały się z
ludzkich serc.
Kilka burzliwych kłótni sprawiło, że rysa powiększyła się na
tyle, że w całej okazałości odsłoniła pękniętą skałę. Nikt nie przeczuwał, co
kryje w swych czeluściach, niewielka przecież rysa.
Teraz skały były dwie. Pęknięcia wewnętrzne były tak liczne,
że po przyłożeniu obu części, nie można się było nawet domyślać, że kiedyś owa
potężna skała stanowiła jedną spójną całość. Pęknięcia zrobiły swoje. Kruszec
był zniszczony. Cześć przemieniła się w pył, a jego struktura była tak lekka,
że szybko odfrunęła wraz z letnim wiatrem.
Nie było już rysy, nie było też dużej skały. Ludzki świat
zmienił się w ciągu kilku dni, chodź tak naprawdę zmieniał się latami.