Anna była w
pewnym stopniu specyficzna, a może raczej należałoby napisać wyjątkowa. Czasem
ciężko odróżnić, czym różni się specyficzność, wiązana raczej z dziwnością od
wyjątkowości, zdecydowanie zarezerwowaną dla rzeczy i istot na swój sposób
nadzwyczajnych. Nie łatwo dopasować określenie, które dotyczy kogoś bliskiego,
bo ciężko zachować obiektywizm, w przypadku, kiedy w grę wkraczają uczucia.
To trochę
tak jak z przekonaniem, że rodzice zawsze kochają swoje dzieci i pragną ich
dobra. A potem słyszy się o rodzinach, które całkowicie burzą ten światopogląd.
Ranią, molestują i znęcają się nad owocem swego istnienia, bo wedle ich mniemania
są „Panami życia i śmierci”. Wierzą w moc swojego działania tak samo jak
prawdziwy chrześcijanin wierzy w Biblię. A kiedy zapyta się małoletnią ofiarę o
sytuację w domu, to ona z służalczą miną psa odpowie, że rodzice ją kochają i
pragną dla niej najlepiej. Do głowy jej nie przyjdzie, że zwyrodnialcy, nie
mają uczuć. Nie dbają o nią, no chyba, że w aspekcie przedmiotu, na którym
można by wyładować frustracje niespełnionego życia. Ktoś odpowie, za to, że
przeznaczenie nie ułożyło się tak jak powinno. Ktoś musi za to odpowiedzieć, a
najlepiej żeby był to ktoś, kto nie potrafi oddać. Przy najmniej na razie, nie
teraz, może dopiero wkrótce na kimś innym zostanie rozładowania negatywna energia.
Postronni obserwatorowie boją się dostrzegać takie prawdy, bo przez nie, nie
można bezkarnie łudzić się, że świat został stworzony przez Boga. Za dużo w nim
okrucieństwa, za dużo bólu.
Bez
wątpienia, nie dało się nie zauważyć Anny, czy przejść obok niej obojętnie. Po
prostu nie należała do tego typu ludzi, których twarzy mimo usilnych starań nie
da się zapamiętać. Zazwyczaj nie pozwala na to przeciętność, która maskuje
wszelkie cechy, wtapiając człowieka w szarość miasta. Szare twarze, pośród
szarych budynków, ukryte pomiędzy szarym niebem. W przypadku Anny, nie było
mowy o braku wyrazu. Nie była szara, raczej czarno biała. Każdy, kto spojrzał
przez chwilę na jej postać, był w stanie następnym razem rozpoznać ją w tłumie
przechodniów. Bez wątpienia była charakterystyczna, bo różniła się od schematycznej
masy ludzkich ciał. Miała czarne długie włosy, gdzieniegdzie upstrzone siwymi
pasmami, jasną jak papier cerę i dosyć nieciekawą sylwetkę. Postawa, pół
zgięta, ani szczupła, ani też zbyt gruba. Gdyby określić ją jednym słowem, to
chyba było by to miano „ciężka”. Trudno było odszukać ewidentnie zarysowane
elementy świadczące o kobiecości, tak jakby Anna chowała swoją płeć w szerokich
swetrach i przydługich spodniach. Jakby chciała się ukryć, by nikt przez
przypadek jej nie odnalazł.
Mam
wrażenie, że nikt nigdy jej nie szukał, ale strach przed dostrzeżeniem przez
świat, tkwił w niej głęboko zakorzeniony. Jego źródło musiało być ukryte w
tajemniczym dzieciństwie, o którym Anna nigdy nie rozmawiała. Jej słowne
powroty do przeszłości, przywoływały jedynie sytuacje pozytywne bądź te o
zabarwieniu raczej obojętnym, nie wspominała o niczym, co mogłoby pozwolić
odkryć jej nieprzeciętną naturę.
Zastanawiałam
się, co takiego w niej było, co właściwie przyciągało uwagę. Nie była ładna,
ale miała w swoim wyglądzie bliżej nieokreślony niepokój, który nie pozwalała o
sobie zapomnieć. Jakby nie dawał człowiekowi spokoju kontrast, który panował
miedzy czernią włosów, a bielą twarzy. To było niepokojące na swój sposób.
Chociaż sama kobieta nie budziła raczej niepokoju, wręcz przeciwnie, sposób jej
poruszania i mówienia był bardzo statyczny. Nigdy się nie śpieszyła ani nie
biegła, sprawiała wrażenie całkowicie pogodzonej z każdą sekundą swojego życia.
I chyba nie miało znaczenia czy była to dobra czy zła chwila, ona zawsze brała
to, co los dla niej miał. Nigdy nie wyciągała rąk po rzeczy, które do niej nie
należały. Nie sądziłaby taka postawa była godna naśladowania.
Czasem patrząc w jej oblicze, nie można było
oprzeć się wrażeniu, że Anna niczego od życia nie pragnie. Jakby była zawieszona
pomiędzy dwoma światami, zupełnie oderwana od wszechobecnego wyścigu szczurów.
Ona chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, że przechodzący tuż obok niej ludzie,
walczą właśnie o to by być lepszymi, niż inni. Walczą z braćmi, z własnymi
demonami, a przede wszystkim walczą sami ze sobą. Mistyczne cele przyćmiły ich
zdolność percepcji. Tak bardzo chcę wygrać, że zapomnieli już, o co grają. Nie
ważne, najważniejsze, że biorą udział w wyścigu tak jak inni. Nie są
przynajmniej gorsi, bez względu na to czy wygrają czy nie. Ważna jest sama
świadomość walki, mimo że często walczy się o nieswoje marzenia.
Życie Anny było
spokojne. Patrząc w jej oblicze miało się wrażenie, że czas w ogóle nie płynie.
Stał w miejscu, a przy najmniej nie dotykał bezpośrednio jej przestrzeni. A
może to nie czas był poza nią, tylko ona poza czasem. Mimo jawnej analogii,
sytuacja Anny wydaje się zupełnie inna, jeśli z tej perspektywy spojrzy się na
jej postać. Kobieta starzała się wprawdzie z upływem lat, ale proces ten
postępował tak powoli, że prawie nie dostrzegało się różnicy. Nowe zmarszczki
szybko wpasowywały się w jej oblicze, sprawiając wrażenie jakby od zawsze były
na właściwym miejscu. Tworzyły historię, która była jej przypisana. Szare paski
przeplatały jej skronie, ale mimo znaczących oznak upływającego czasu, nie
można było określić wieku kobiety. Tylko nieliczni oceniali ją na czterdzieści
lat, a tyle wówczas miała. Większość sądziła, że Anna musi być w trzeciej
dziesiątce swojego istnienia, ale ciężko było określić czy bliżej jej do
początku, czy do końca tego przedziału. Zdecydowanie nie należała do tego typu
ludzi, po których każdy kolejny rok odciska potężne brzemię upływającego czasu.
Może jej życie nie było tak ciężkie, a może fakt ten należałoby raczej
przypisać właściwym genom, nie zaś przeżyciom.
Nigdy nie
przyszło mi do głowy, by wyobrażać sobie, że Anna mogłaby wyglądać inaczej. Jej
wygląd przypisany był do jej osobowości i idealnie z nią współgrał, ale żeby
wysnuć takie wnioski, trzeba było dobrze poznać kobietę. Zagłębić się w jej
rzeczywistość i sposób widzenia świata. Niewiele spotyka się w życiu osób jej pokroju.
I choć widzę wyraźnie, jaka jest, mam ogromne problemy by określić to, co chyba
nie możliwe jest do opisania zwykłymi słowami. Nie odda to w żaden sposób
obrazu, który widzę. To nie słowo określa Anną, to cały zespół myślenia. Trzeba
wsiąknąć w atmosferę jej życia, by zrozumieć.
Znałam ją od
ponad dziesięciu lat, a mimo to nie byłam w stanie przypomnieć sobie żeby
kiedykolwiek się zmieniła. Czy to wizualnie czy też mentalnie. Ta sama fryzura,
sylwetka niezmieniona, długie ciemne włosy i przejrzyście jasna twarz. Nawet
styl ubierania nie ewaluował. Różnił się tylko zgodnie z porami roku, rzeczy
dzieliły się na ciepłe i zimne dni, ale ich krój i kolorystyka nigdy nie
zaskakiwały. Życie zmieniało się, ludzie przeżywali swoje wzloty i upadki, a
Anna wciąż stała w tym samym miejscu. Nie zmodyfikowała ani swojej wiary, ani
też poglądów. Nie zaanektowała niczego nowego do swojego, stosunkowo
ograniczonego, światopoglądu. Ciekawe czy gdyby w pierwszym dniu poznania i
dziś zadać jej te same pytania dotyczące zasadniczych kwestii, czy jej
odpowiedzi byłyby dokładnie takie same? Czy może mimo mojego przekonania o
stałości Anny, coś w głębi jej duszy jednak drgnęło, chociaż tego nie
dostrzegłam. Czasami, zagubiona w natłoku pędzących myśli, miałam wrażenie, że
Anna jest jedyną stałą rzeczą w moim istnieniu. Jedyną, której byłam pewna w
niemalże stu procentach. Mogłam nie widzieć jej przez kilka miesięcy, może i
lat, a i tak zawsze wiedziałam, o co zapytać. Miałam świadomość, że nie
zaskoczy mnie niczym. Jej życie było niezmienne, całkowicie stałe, jak linia
prosta na matematycznych wykresach.
Przez lata
obserwowałam ją. Nie mogłam powstrzymać się przed mimowolnym ocenianiem,
rozpatrywaniem jej życiowych sytuacji, tyle, że zawsze widzianej przez pryzmat
mojego umysłu. Myślę, że w pewnym stopniu fascynowała mnie, może, dlatego że
nie umiałam tak naprawdę pojąć, czym żyje Anna. Była dla mnie zagadką nie do
rozwikłania. Czułam, że jestem jak ptak, który patrzy na świat ryby płynącej po
jeziorze i zastanawia się, czemu i ona nie wzbija się ku przestworzom. Przecież
każdy musi latać, myślałam, niemożliwe by istniała inna droga niż ta, którą
idę. I chociaż Anna zawsze wydawała się być zadowolona ze swej egzystencji, nie
mogłam uwierzyć, że naprawdę nie widzi jak bezcelowe jest jej życie. Nigdy o
nic nie walczyła, nie rywalizowała z innymi, nie zabiegała ani o ludzi, ani o
dobra materialne.
Kilkanaście
lat zastanawiała się czy zmienić swoją pracę, chociaż nigdy nawet nie napisała
CV. Nie podjęła ryzyka, bo nie było to dla niej na tyle istotne. Wciąż
dryfowała na płaszczyźnie myślowej i to w większości rozpatrując czysto realne
problemy. Niczego chyba w życiu nie szukała, wciąż pogrążając się w dziwnym
zawieszeniu. Tak jakby każdy krok, ku nowemu mógł zmienić jej życie na gorsze.
Zazwyczaj, więc wolała niczego nie zmieniać, bo przynajmniej dobrze znała to,
co niekoniecznie jej odpowiadało. Może nowe było by jeszcze gorsze? A przecież
każdy krok, powoduje, że coś nieodwołalnie się zmienia, jakieś drzwi się
zamykają i nie ma już powrotu.
Czas płynął,
a Anna nadal nie podejmowała żadnego działania. Mieszkała na stancji w pobliżu
swojej siostry, z którą często jadała obiady. Pracowała na etacie w pobliskim
sklepie i średnio dwa razy w tygodniu chodziła do kościoła. Nie miała dość
energii by poświęcić się na pracę społeczną na rzecz potrzebujących, ale nie
było siły, która mogła sprawić by Anna opuściła niedzielne nabożeństwo.
Zupełnie nie mieściło się to w ramach jej umysłu. Jedynie ciężka choroba
mogłaby zniweczyć te plany. Wiedziała, że chrześcijańskie zasady są najistotniejsze,
wyznaczały przecież kierunek w jej egzystencji. Powierzyła Bogu swoje życie i
liczyła na to, że zaopiekuje się nią najlepiej jak będzie umiał. Ufała jego
mocy sprawczej i dlatego nie podejmowała w swoim życiu wyzwań. Przecież gdyby
Bóg chciał, to jej życie wyglądałoby inaczej. Może miałaby inną pracę, męża i
dzieci, może nie czułaby się samotna, ale chyba nie tego Bóg od niej oczekiwał,
skoro nie spotykała na swojej drodze nikogo, kto mógłby zawrócić rzekę, której
nurtowi się poddała. Kiedyś ją zapytałam, czy wydaje jej się, że życie mogłoby
wyglądać inaczej. Powiedziała, że nigdy nie zastanawia się nad tym, bo nie ma
czasu na takie rozmyślania.
Spojrzałam
na nią z zadumą, bo jej odpowiedź całkowicie mnie zaskoczyła. Dziwne. Dobrze ją
znałam, a jednak wciąż wierzyłam, że Anna w głębi serca jest inna. Intuicyjnie
czułam, że godzi się na swój los, bo nie widzi innej możliwości. Jest, jaka
jest, nie zaś, dlatego, że taka jest jej droga wyznaczona przez Pana. Jak to w
ogóle możliwe by nie zastanawiać się nad swoim losem, przecież to chyba jedno z
podstawowych ludzkich rozważań. Nie myśli o dzieciach, które mogłaby teraz
odprowadzać do szkoły, o mężczyźnie, w którego ramionach by zasypiała i o
przyjemnej spokojnej pracy, która odpowiadałaby jej umiejętnościom? A jednak
Anna, nie wydawała się kłamać. Ona taka właśnie była, tym mnie fascynowała i
przyciągała do siebie. Tym, że niczego nie pragnęła, żyjąc pośród ludzi tak
innych niż ona. Chyba nawet nie zdawała siebie sprawy, jak bardzo swoją postawą
sprzeciwiała się normom społecznym. W średniowieczu, spłonęłaby na stosie za
głoszone herezje.
Siedziałam w
kuchni, w mieszkaniu, w którym Anna wynajmowała pokój. Za oknem hulał
złowieszczy wiatr, zapowiadający szybkie nadejście zimy, a ja trzymałam w ręku
kubek ciepłej herbaty. Ogrzewałam zziębnięte dłonie i wpatrywałam się w Annę. Kroiła
warzywa na sałatkę z należytą uwagą i niemal chirurgiczną precyzją.
Obserwowałam jak układa warstwami, w szklanej misie, krążki cebuli, plastry
pomidorów i ogórków, polewając soczyście sosem. Robiła podwieczorek z okazji
mojej wizyty. W rzeczywistości, to była tylko sałatka, którą miałyśmy zjeść i
która za chwilę miała zalec w naszych jelitach i wydostać się z nich po pewnym
czasie w fizjologicznym procesie defekacji, ale Anna przygotowywała ją z
namaszczeniem godnym religijnej mszy. Trwała w tym momencie, jakby nie istniał
świat poza kuchnią i posiłkiem, który przygotowywała. Całkowicie zatopiła się w
teraźniejszość. Mówiła mi, że warzywa kupiła w pobliskim warzywniaku i że muszę
koniecznie spróbować jajek, które przywiozła z rodzinnego domu. Twierdziła, że
są przepyszne i że te kupowane z fermy nie są w stanie dorównać ich smakowi. Wiejski
smak natury dominował, nad zepsutym światem pseudo ekologicznych ferm, w
których żyły zestresowane, dokarmiane hormonami wzrostu, zwierzęta.
Przez moment
myślałam, że Anna żartuje. Znałam ją tyle lat i chociaż wiedziałam, czym
pochłonięta jest jej głowa, nie chciałam uwierzyć, że ona faktycznie nie
zastanawia się nad swoimi wyborami. Czy niczego nie żałuje? Czy nie może zasnąć
w nocy, pochłonięta wątpliwościami czy aby na pewno nadała właściwy kierunek swojemu
życiu? A co jeśli to nie Bóg wybrał jej drogę? Może on tylko chciałby była
szczęśliwa, nie miał zamiaru decydować nad każdym dniem jej życia i wcale nie
podjął za nią wyzwania. Może linia jej przeznaczenia nie istnieje, a Anna
powinna sama kuć swój los, zgodnie z pragnieniami. O ile jakieś naturalnie w
niej tkwiły, pod powłoką obojętności i przyzwolenia na to, co działo się bez
jej świadomego udziału.
Kolorowe
pomidory pokryła jasna warstwa majonezu, a tuż na niej ułożony został przesmażony
z czosnkiem szpinak. Anna spokojnym, niemal flegmatycznym ruchem rąk, wyciągnęła
z lodówki sos pomidorowy i zaczęła nakładać go jako kolejny składnik efektownej
sałatki. Poplamiła jasny, drewniany blat, ale nie przejęło jej zbytnio to
drobne niechlujstwo. Jak skończy swoją pracę, wtedy wszystko posprząta. Nie ma
sensu wykonywać tych samych czynności po kilka razy, niczego to przecież nie
zmieni.
Zapach
warzyw roznosił się po niewielkim pomieszczeniu, aż stopniowo zaczynałam czuć delikatne
wiercenie w żołądku. Byłam głodna i zdezorientowana. Nie chciałam się pogodzić
ze świadomością, że moja przyjaciółka jest tak zdecydowanie różna ode mnie.
Przecież widziałyśmy świat zupełnie inaczej, a mimo to potrafiłyśmy się
dogadać. Nie wiem, na czym polegał ten fenomen, być może na realizmie, na
którym oparłyśmy naszą relację, a może raczej na sympatii oraz wzajemnym szacunku,
którym od zawsze się darzyłyśmy.
Tamtego dnia
po raz pierwszy tak naprawdę zrozumiałam, że życie Anny nie jest wcale tak bez
sensowne jak wcześniej myślałam. Zaczęłam nawet myśleć, że ona ze swoim
spokojem i wiarą jest o wiele bardziej szczęśliwa niż ja. Nie musiała za niczym
gonić, nie brakowało jej doznać czy uczuć, nie miała w sobie chaosu, który
targał mną od dawna. Znała swoją drogę. Nie czuła ekscytacji, bo każdy zakręt
był jej znany, tym bardziej, że zakrętów wcale tak wiele nie było. Trasa była
łagodna, ale ona wiedziała, że innej trasy nie ma. Nie wyobrażała sobie nawet,
że jej Bóg mógłby mieć dla niej inny plan. Przecież gdyby miał, to na pewno jego
wola by się wypełniła. Bóg nie może się mylić.
Nigdy nie
rozmawiałyśmy o wróżkach, ani o przeznaczeniu. Takie dysputy były by wbrew
zasadom wiary katolickiej, a Anna bez reszty podporządkowana była wierze
kościoła. Nie mogłam, więc zapytać ją o linię przeznaczenia, choć zastanawiałam
się czy ma ją na swojej dłoni. Często myślałam o tym czy Anna faktycznie
zapisane ma w gwiazdach takie życie, czy też jej Bóg wybrał dla niej taką
drogę, a może przeżycia z dzieciństwa zdeterminowały to, kim była. Nurtowało
mnie to latami, ale nie mogłam rozwikłać tej zagadki i chyba już nigdy tego nie
uczynię. Czy jej bierność wobec świata jest godna podziwu, czy być może jest to
ukryte stadium depresyjne? Czy naprawdę można żyć w społeczeństwie i
jednocześnie niczego od życia nie pragnąć? Nie marzyć o zmianie swojego losu?
Gdybym nie
znała Anny, nie uwierzyłabym, że istnieje. I chociaż jest tak spokojna i z
pozoru bezbarwna, to stanowi jedną z największych tajemnic mojego życia.
Kobietą, którego niczego nie pragnie, o niczym nie marzy.