czwartek, 5 grudnia 2013

Wieszczka śmierci (1)

     Bosa kobieta poruszała się zwinnie miejskim deptakiem. Była wysoka i szczupła, a jej falowane włosy unosiły się wraz z wiatrem. Kasztanowa płachta, poprzetykana tu i ówdzie srebrnymi nitkami, dodawała postaci nieco realistycznego wyglądu. Była niezwykle eteryczna, o dziwnej, rzadko spotykanej urodzie, aż chwilami ciężko było uwierzyć, że jest rzeczywista. A mimo to,  tak samo jak wszyscy podlegała prawom natury. Starzała się.

    Siwe włosy i zmarszczki ewidentnie zarysowywały upływ czasu na jej obliczu. Od dawna, nie była już dziewczyną, tylko kobietą, której nie zostało zbyt wiele czasu. Nikomu nie udało się jeszcze przeciwstawić przeznaczeniu, które po cichu skradało się i zarzucało własne wici na uległe całkowicie ciała. Nikt nie czuł wprawdzie bezpośredniego dotyku, a jednak ludzkie losy niepostrzeżenie, zmieniały się i nieuchronnie zmierzały do kresu.

    Patrzyłam przez chwilę za sylwetką kobiety. Wyróżniała się z tłumu, nie tylko bosymi stopami i rozwianą burzą włosów, ale też pewną swobodą stąpania, jakby szaleństwo dawało jej prawo by niweczyć wszelkie konwenanse. Nie widziała wokół siebie ludzi, a jeśli nawet ich dostrzegała, co zupełnie nie było pewne, nie zwracała na nich uwagi. Nie mieli prawa do jej życia, które skupiało się tak bardzo we wnętrzu postaci, że wcale nie odczuwała potrzeby afiszowania się nim wśród innych. Nie potrzebowała akceptacji ludzi, którzy według niej nie żyli naprawdę. Właściwie to ich aprobata, byłaby dla niej ujmą, bo nie można szanować słów tych, którzy boją się świadomie myśleć. Kto był więc szaleńcem?

    Kobieta należała do społeczeństwa tworzonego przez mieszkańców doliny, a jednak wydawała się, że jest całkowicie oderwana od realnego świata. Jakby zarazem była i nie była jego częścią. Paradoks, którego nie dało się wytłumaczyć słowami. Ciało pojawiało się w mieście, stopy dotykały tych samych traktów, a w chwilach uspokojenia umysłu, poniekąd funkcjonowała tak jak inni. Jednak mentalnie odbiegała od nich, tak bardzo jak to tylko możliwe. Była chora, a dysfunkcje umysłu pozwoliły jej zobaczyć świat, do którego ludzie z doliny nie mieli dostępu. To była rzeczywistość w której istnienie nie wierzyli, zamykając się w ciasnych , dobrze znanych, a zarazem boleśnie wręcz, wygodnych schematach. Nie dlatego, że nie mogli ich dostrzec, ale dlatego że w ich przypadku „niewidzenie” pozwalało na komfort bezmyślnego, pustego życia. Gdyby w końcu zrozumieli na czym polega istnienie, które bezwiednie prowadzi ich do cmentarzyska kości, wielu nie potrafiłoby udźwignąć tak niepojętego ciężaru. Nie przywykli do tego by myśleć, nie umieli czuć i w gruncie rzeczy, zupełnie tego nie potrzebowali. Strach ograniczał ich, a próby podjęcia walki z otępieniem, były zbyt obciążające. Po co „walczyć”, jeśli można „nie walczyć”? Wychodzili z założenia, żże każdy intelektualny wysiłek, jest gorszy od jego braku. W głowach wtłoczoną mieli starą mądrość, która przestrzegała przed otwieraniem drzwi do świata, którego nie jest się w stanie opanować. Szaleństwo może pochłonąć duszę, a powroty nie istnieją.

2 komentarze:

  1. O jej, to jest świetne!!! Popraw tylko czcionkę bo brakuje jej jednolitości, raz większa, raz mniejsza itd... Już kocham ten blog i te dziwne opowiadania. Naprawdę, widać że piszę to ktoś w miarę inteligentny. Będę zaglądał:D (i tak dla jasności, jak mi się coś nie podoba to też nie waham się tego napisać w prost...)

    Zapraszam do siebie: http://kroniki-rownowagi.blogspot.com/, będzie mi miło za komentarz:D Krytyczne są też jak najbardziej w cenie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialnee :3
    Zapraszam do mnie http://jednolife.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń