sobota, 4 sierpnia 2018

Kat i ofiara w jednym.

Jak skłamiesz raz...jesteś kłamcą. Jak zdradzisz raz....jesteś zdrajcą. Jak zabijesz raz...jesteś mordercą.
A co jeśli kłócąc się z kimś w akcie zbyt silnych emocji popychasz kogoś z całej siły, ten ktoś upada głową na kamień i umiera.
Zostajesz mordercą...
Dostajesz od 3 miesięcy do 5 lat karę więzienia za nieumyślne spowodowanie śmierci (takie kary są przewidywane w naszym kraju)
...kara nie jest najistotniejsza...chociaż Twoje dzieci wychowują się bez ojca, z piętnem morderstwa od którego nie da się uciec...a Ty przecież tylko odepchnąłeś mężczyznę, który był zbyt gwałtowny. Nie miałeś złych zamiarów.
... rodzina człowieka którego zabiłeś już nigdy nie zobaczy ojca i męża którego kochali nad życie...nigdy...a był to dobry człowiek, którego poniosły emocje i dlatego kłócił się z Tobą tak zaciekle (wyładował na Tobie swoje frustracje, problemy w pracy i ciężką chorobę synka, która przerażała go tak bardzo że smutek przekształcił w agresję do świata).
Nie chciałeś zrobić nic złego, ale zabiłeś. Odebrałeś życie. Jesteś zatem zabójcą. A jednocześnie przez jedno przypadkowe pchnięcie zniszczyłeś życie dwóm rodzinom...i nie ma dla Ciebie ani dla nich drugiej szansy, nie można obudzić się ze snu...nie można wcisnąć game over i zacząć gry od początku.
Jesteś katem-bo zniszczyłeś ludziom życie, ale jesteś też ofiarą bo swoje życie także zniszczyłeś i co noc budzisz się przerażony tym co się stało....
Kat i ofiara w jednym.
Czytałam kiedyś o pedofilu (człowieku o myślach i skłonnościach pedofilskich, który jeszcze nikogo nie skrzywdził), mężczyzna ten przez całe dzieciństwo był gwałcony przez swojego ojca....jego ojciec natomiast był gwałcony przez swojego ojca, kiedy był małym chłopcem...takie błędne koło od pokoleń.
Mężczyzna kiedy dorósł był jak tykająca bomba, chodził po parkach, wypatrywał dzieci i chociaż próbował zająć się pracą,obowiązkami domowymi, czymkolwiek niezwiązanym z seksualnymi planami, nie mógł przestać myśleć. Kilka razy zgłaszał się na policję, prosząc żeby go zamknęli, mówił głośno, że prędzej czy później zrobi komuś krzywdę, a on nie chce nikogo skrzywdzić. Wie co to za ból, wie jaki to koszmar bo sam przez to przeszedł. Policja nie mogła go zamknąć do czasu aż nie popełni zbrodni...do czasu aż nie zniszczy jakiemuś dziecku całego życia...
Kiedyś to pewnie zrobi...nie da rady się kontrolować i demony z niego wypełzną
...próbował nawet się zabić, ale był na to zbyt słaby.
Jest ofiarą, kiedyś najprawdopodobniej stanie się katem...o ile już nim nie jest...bo artykuł ten czytałam przed kilkoma laty.
Życie bywa smutne, przerażające i zupełnie nie sprawiedliwe, a świat nie jest czarno biały....

czwartek, 5 lipca 2018

Wyobraźnia jest nieograniczona....

Człowiek tak bardzo pragnie pozytywnych, wzniosłych uczuć w swoim życiu, że jest w stanie wyobrazić sobie przyjaźń. Obdarza drugiego człowieka cechami, których ten nigdy nie miał. Nie dostrzega egoizmu, zaciętości, nie widzi nic, poza wyobrażeniem które stworzył w swojej głowie.

Później wydaje mu się, że przyjaźń się skończyła, a tej przecież nigdy nie było.
W świecie zimnych, wyrachowanych i pozbawionych odwagi ludzi, trzeba uważać bo przyjaźń jest rzadkością...

czwartek, 8 marca 2018

Przypowieść o przyjaźni


"Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie Mężczyzna i Kobieta znaleźli psa. Nie wiedzieli jeszcze, czy go chcą czy nie, ale pies bez żadnego logicznego uzasadnienia zaczął z nimi żyć. Poznawali go powoli, dzień po dniu, ciesząc się, że pojawił się w ich życiu. Pies był ich wspólny, chociaż trochę bardziej należał do kobiety, bo to ona przywiązywała do niego większą wagę. Uważała, że zwierzę zmienia dużo w jej życiu, że pozwala jej być sobą i dzięki niemu zyskuje szczęście. Mężczyzna też cenił psa, ale traktował go bardziej jak coś naturalnego. Był po prostu częścią jego życia, tak samo jak praca, ukochana czy inne ważne rzeczy. Lata mijały i chociaż zarówno Kobieta jak i Mężczyzna mieli swoje odrębne życia to pies ich łączył, czasami pomagał im przetrwać ciężkie czasy albo pozwalał wierzyć że świat jest lepszy niż był w rzeczywistości. Oboje czerpali z niego siłę i cieszyli się, że im się przytrafił chociaż wcale o niego nie prosili. Bywały też momenty, kiedy pies sprawiał problemy. Nie spełniał ich oczekiwań. Mężczyzna uważał że pies wymaga od niego zbyt dużo poświęceń, a on chciał go mieć przy okazji, nie planował tracić na niego zbyt wiele czasu. Kobieta z kolei czasami chciała go zagłaskać, tak bardzo cieszyła się, że był w jej życiu, że momentami zapominała o tym, że może pies wcale nie chce jej obecności w takim stopniu i że jest to dla niego uciążliwe. Problemy ze zrozumieniem potrzeb psa, sprawiły że Mężczyzna i Kobieta coraz częściej nie potrafili się porozumieć. Nie było już między nimi szczerości. Mężczyzna myślał, że można karmić psa raz na dwa miesiące, a pies i tak przeżyje i że za każdym razem będzie cieszył się tak samo widząc go. Kobieta natomiast chciała karmić go kilka razy dziennie i nie potrafiła zrozumieć, że dla niego to za dużo, że wcale nie potrzebuje takiego zaangażowania.
Świat się zmieniał, a Mężczyzna miał coraz mniej czasu dla psa, bał się wyznać szczerze, że w natłoku zajęć, pies zaczął mu przeszkadzać. Nie potrzebował go, nie chciał wprawdzie otwarcie przyznać, że pies musi odejść z jego życia, nie miał dość odwagi, ale męczyły go oczekiwania, których spełnić nie potrafił. Kobieta dostrzegała, że pies jest dla niej bardzo ważny, ale miała świadomość, że ona sama nie jest w stanie utrzymać go przy życiu. Sama nie mogła go uratować, potrzebował ich obojga by móc przetrwać. Przez pewien czas czuła, że jest jej przykro, nie chciała stracić psa, który był z nią prawie osiem lat. Przez długi czas był częścią jej duszy i serca. Pamiętała wspólne chwile i ciężko było jej się rozstać z wizją przeszłości. Patrzyła przez pryzmat dawnych lat, kiedy jeszcze pies przynosił im obojgu szczęście.
Kobieta w końcu zrozumiała, że pies zapomniany od dawna przez mężczyznę zaczyna coraz bardziej chorować. Zdarzało się, że we wcześniejszych latach bywał chory, ale wtedy ktoś się starał go uratować, tym razem nie było sensu. Kobieta zrozumiał, że i ona nie potrzebuje psa. Stracił swoją ważność, przestał być radością, a przynosił w większości nieprzyjemne chwile.
Oboje go zostawili. Mężczyzna zrobił to już nadługo wcześniej, ale teraz i kobieta rzuciła jego istnienie w niepewne ręce losu. Czas mijał i zanim się zorientowali pies zdechł. Nie mógł żyć bez nich, ale oni go już nie chcieli....tyle było ważniejszych rzeczy.
Ciało psa, zaczęło wydawać odór rozkładu. Oboje go czuli, ale żadne nie miało dość odwagi by przyznać na głos, że psa już nie ma. Owszem był częścią ich przeszłości, ale nie mógł iść z nimi dalej. Nie mieli dla niego ani czasu ani miłości. Jego czas minął. Kobieta chciała go zakopać, uwolnić się od przeszłości i od smrodu, który wzbudzał w niej poczucie winy. Wiedziała, że zrobiła wszystko, żeby utrzymać psa przy życiu, ale uświadomiła sobie, że już dużo wcześniej powinna pozwolić mu odejść. Nie potrafiła odpuścić chociaż sprawa od dawana była przegrana. Mężczyzna, czuł smród rozkładającego się psa i zastanawiał się, dlaczego tak źle go traktował. Dlaczego nie dał odejść psu, którego od dawna nie chciał...
 
Martwy pies wciąż leżał pomiędzy nimi, ale nikt z nich na głos nie wspomniał o tym słowem. Oboje czuli, że ten, który pierwszy wypowie to na głos, zostanie obwiniony o śmierć psa. Co gorsza, przyzna tym samym, że życie bez psa jest lepsze, chociaż w głębi duszy wiedzieli to oboje."

niedziela, 17 grudnia 2017

Kiedy go poznałam


Pamiętam dokładnie kiedy pojawił się w moim życiu. Zdaje się, że było to zaledwie przed kilkoma dniami, gdy wysoki szczupły mężczyzna wkroczył po raz pierwszy do mojego pokoju. Miał łagodne ciemno brązowe oczy i przyjazny uśmiech. Był przystojny, chociaż nie posiadał klasycznej urody. Dostrzegłam oczy, to one mnie poruszyły najbardziej. Z czasem widziałam coraz więcej, dziś pamiętam dokładnie mapę jego twarzy. Minęły cztery lata. Piotr przeistoczył się w mężczyznę o muskularnej sylwetce, lekkim zaroście i pierwszych siwych włosach. Nie był już młodzieńcem z naiwnie entuzjastycznym podejściem do życia, na jego twarzy pojawiały się pierwsze objawy zmęczenia rzeczywistością. Nie wszystko co działo się w ostatnich latach, było dla niego dobre. Miał swoje problemy i trudności, a co gorsza okazało się, że życie stawiało go dokładnie w takich sytuacjach jakich obawiał się najbardziej. Niektóre z odwiecznych lęków stawały się realne, ale on w ich obliczu, uśmiechał się łagodnie, jakby nie chcąc nikomu sprawiać problemów. Nie obarczał innych swoim poza biurowym życiem, byłam jedyną osobą przed którą otwierał swoje serce.
Nie sposób było nie zapłonąć w stosunku do niego zupełnie niekontrolowaną sympatią. Od pierwszego wejrzenia wyczuwało się w nim tętniące życie. Pierwszy uśmiech uświadomił mi, że chcę by został w moim życiu na dłużej.
Było w nim coś co przyciągało jak magnes. Nieokreślony czynnik który sprawiał, że chciało się przy nim być. Ludzie gromadzili się wokół niego, chcąc zaczerpnąć chociaż odrobinę z tej, rzadko spotykanej energii.
Kiedy go zobaczyłam, a pamiętam ten moment dokładnie, nie widziałam w nim jeszcze mężczyzny. Nie dostrzegałam w nim pierwotnej męskości, która mogłaby zafascynować. Piotr krył w sobie wiele tajemnic i to chyba było najbardziej pociągające. Uśmiechał się, rozmawiał, a z jego oczu ciężko było wyczytać co kryje się pod fasadą. Kim jest tak naprawdę, w momencie kiedy pozwoli komuś dotrzeć bliżej. Mało kto dotarł dalej, a szerokie grono nowych znajomych dosyć szybko zaczęło się wykruszać. Zaczęli uświadamiać sobie, że mimo sympatii jaką emanował, nie łatwo będzie zawiązać z nim głębszą relacje. Wielu chciało go na wyłączność, a on traktował wszystkich z taką samą dozą zaangażowania. Dopiero po pierwszym roku wiadomo było, że między mną a Piotrem zawiązało się coś znacznie głębszego niż planowaliśmy.


Od początku wiedziałam, że go polubię, że cieszy mnie jego pojawienia się w biurze. Nie wiem czy już od pierwszego tygodnia rozpoznawałam kiedy pojawiał się na moim korytarzu, ale za każdym razem gdy odwracałam głowę w kierunku drzwi, liczyłam że to jego ujrzę. Wnosił pewną lekkość bytu. Był inny niż ludzie których znałam dotychczas. Miał duszę i to stwierdzenie chyba najlepiej charakteryzowało jego osobowość. W naszej firmie ludzie dzielili się na tych którzy oscylowali swoje życie wokół liczb, mówili o zarobkach, cenach, kredytach, liczbie dzieci, ilości mężów i tych którzy skupiali się na życiu innych. Dyskutowali nieustannie, jakby rozważali życie bohaterów powieści literackiej. Czasem skupiali się na wyglądzie zewnętrznym, sposobie ubierania czy makijażu, by skonsultować zachowania innych, sytuacje rodzinne lub zatopić się w pikantnych szczegółach o których nikt nigdy miał się nie dowiedzieć. Brakowało człowieka szczerego i otwartego, który potrafiłby porozmawiać nie tylko na tematy rzeczywiste. Który nie wyznawał dewizy, że istnieje tylko to co da się opisać równaniem matematycznym. Piotr był właśnie takim człowiekiem. 

niedziela, 18 czerwca 2017

Demon



Obudziłam się z dziwnym przeświadczeniem, że wszystko się zmieniło. Jakbym wstając z tego samego łóżka znalazła się niespodziewanie w innym świecie. Niemożliwe, świat nie mógł tak bardzo ewoluować w ciągu jednej, krótkiej jesiennej nocy. Całym ciałem czułam to coś, czego nazwać nie potrafiłam. Spojrzałam przez okno. Obraz był dziwnie niepokojący. Niby te same stare kamienice po drugiej stronie ulicy, takie jak wczoraj wirujące na wietrze liście i ludzie śpiesznie podążający w kierunku zakładów pracy, a jednak miałam pewność że coś się zmieniło. Właściwie zmieniło się wszystko, prawie jak za pociągnięciem magicznej różyczki, z tym, że przeczuwałam że zmiana nie będzie dla mnie dobra. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego co widzę, że zmiana w sposobie odbierania rzeczywistości głęboko mnie poruszyła. W głowie świtała mi myśl. Czułam, że nie jestem w pokoju sama, a przecież nie było ze mną żadnego człowieka. Nie miałam odwagi by podnieść głowę ku sufitowi. Bałam się, że prawdą okaże się to co zaczynało do mnie docierać. Jak przez mgłę pamiętałam, że poprzedniej nocy uwolniłam Demona. Nie miałam nawet pewności jak do tego doszło, że uwolnił się z mojej głowy. Myślałam że schowany w najgłębiej skrywanej części mojego umysłu nie będzie w stanie uciec.
Odchyliłam głowę do góry, a na framudze wysokiego okna, siedziała skulona mała szaro czarna istota. Kościste ciało pokrywała sztywna szczecina. Trudno było określić kształty owego dziwa. Jedyne co wyłaniało się z bezkształtnej masy to szpiczaste zęby i przeszywające przestrzeń oczy. Demon spojrzał na mnie i chociaż był niewielki i wydawało się, że nie byłby w stanie skrzywdzić człowiek fizycznie, jego wzrok utkwiony w moich oczach napawał mnie lękiem. Przez chwilę stałam jak wmurowana, przeświadczona o nieuchronności własnego końca. Przerażała mnie ta mała istota, bałam się nie tylko jej obecności, ale i tego co o mnie wie. Dotychczas był przecież integralną częścią mojego umysłu i nagle, zupełnie niespodziewanie, jak mi się wówczas wydawało, wydostał się na zewnątrz. Nie musiałam długo myśleć, by wiedzieć, że Demon nie zamierza wrócić. Za dużą dostał władzę i wiedział, że teraz to on przejmuje kontrolę w naszej rzeczywistości. Nikomu nie byłoby łatwo zrezygnować z takiej władzy, a co dopiero Demonowi, który panowanie nad ludźmi miał wpisane w swoją naturę.
Demon siedział bez ruchu. Wpatrywał się we mnie, jakby mówiąc: „Jako jedyny wiem, kim tak naprawdę jesteś, mała dziewczynko”. Otrzepałam się, tąpnięta do żywego świadomością, że usłyszałam głos szarej istoty, a on się przecież nie odezwał. Nie rozchylił ust, wciąż jedynie jego błyszczące kły świadczyły o tym, że gdzieś tam musi znajdować się otwór gębowy. Nie, to przecież nie może być prawda. Nie ma żadnego demona, nie ma istoty uwieszonej na framudze okna, to przecież nierealne. Demony są tylko w ludzkich głowach, nie przyjmują materialnej formy, nie istnieją naprawdę, to wbrew wszelkiej naturze. Mistyczne bajki, nie rzeczywistość.
Przez moment zaczęłam wątpić w zdrowie swojego umysłu. Wiedziałam że demony są jedynie wytworem imaginacji, że nadaje się im ważność, by podkreślić ludzkie lęki i strachy. Nie mają jednak fizycznej mocy działania. Nie można ich zobaczyć, dotknąć, usłyszeć. Po prostu nie istnieją. Jeśli ja nie mogę zaprzeczyć że widzę Demona, to znaczy że coś ze mną musi być nie tak. Mocno zacisnęłam powieki, tak mocno, że aż zaczęłam odczuwać ból. Za bardzo się spięłam, ale uznałam że to pomoże mi pozbyć się dziwnego widzenia. Nie ma żadnego Demona, demony nie istnieją. Otworzyłam oczy i chociaż nie podniosłam wzroku by potwierdzić czy mara zniknęła, czułam obecność, której do wczoraj tutaj nie było. Wbrew wszelkiej logice, wbrew prawom natury czy realności jakkolwiek pojętej wypuściłam Demona, który przycupnął przy suficie. Nie przejmował się zupełnie moją obecnością, po prostu był. Istniał bo nadałam mu życie tworząc go za pośrednictwem umysłu, a teraz jeszcze pozwoliłam mu się wydostać. Demon wiedział o mnie wszystko, a ja miałam wrażenie że nie wiem zupełnie nic.
Obróciłam się na pięcie. Śpiesznie założyłam ciuchy, pomijając etap porannej toalety, chwyciłam torebkę z portfelem i szybko wydostałam się na zewnątrz. Wystarczyło kilka chwil, by uciec z pokoju, który z dotychczasowego azylu stał się więzieniem. Stanęłam na chodniku zatrzymując się na chwilę. Tak bardzo sytuacja wydawała mi się absurdalna, że postanowiłam sprawdzić czy Demon nadal jest przy oknie. Nadal łudziłam się, że rzeczy nie realne nie mogę się od tak zdarzać. Jeśli coś jest nierealne, to świadomość, że przydarzyło się właśnie mi, nie zmienia nagle sytuacji z niemożliwej w możliwą. Sprawia jedynie, że człowiek jeszcze bardziej czuje się wyobcowany, bo nie dość, że uwolnił Demona, to nawet nie może nikogo wciągnąć w swoją historię, chyba że planuje pobyt na oddziale zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym. A tego nie chce nikt. Czułam jego wzrok na swojej głowie, mimo to odwróciłam się przodem do kamienicy by potwierdzić swoje przypuszczenia. Teraz i tak nie miałam już nic do stracenia. Nie ryzykowałam niczym potwierdzając dziwne przypuszczenia.
Przenikliwe oczy szarej istoty odbiły się w tafli szyby. Siedział tam, gdzie ujrzałam go po raz pierwszy. Wpatrywał się we mnie czujnie i chociaż napawał mnie nadzwyczajnym wręcz lękiem, nie wywoływał postrachu swoim wyglądem. Włochata koścista istota ubrana w szaro czarną szczecinę. Gdyby nie strach który automatycznie we mnie wywoływała, można by rzec że bardziej zasługiwała na litość niż na przerażenie.

niedziela, 2 kwietnia 2017

"...widzenie świata zależy od oczu patrzącego

"...widzenie świata zależy od oczu patrzącego"
 
 
O, już jest zła. Już jakaś spięta i nieprzyjemna, jakbym mógł wyjść to bym poszedł-ale nie daj Bóg pójdę, to znowu będą jakieś głupie meile na milion stron. I jeszcze czytać trzeba-bo zaraz będzie że olewam, bo nie odpisałem. Jakbym mógł jej tak wprost powiedzieć, że zamiast czytać przy nudne meile wolę pobawić się z Wojtkiem. No, albo stworzyć jakiś nowy utwór-tak to jest to. A nie ciągle jakieś fochy i pretensje. Niby szczerość najważniejsza, ale jak nic obraziłaby się. Bo ważna nie jest. Bo jak mi nie zależy-to jej też nie. Boże dziewczyno czego Ty chcesz? Ważna to jest moja rodzina, o nich muszę dbać, a nie jakieś mało istotne bzdury. Poopowiadałbym jej o opryskach i nowych środkach, ale zaraz będzie znudzona.
Niby chce żebym przyjechał, a jak wpadam to zawsze coś nie pasuje. Jak jakiś problem do rozwiązania to "jesteś moim przyjacielem" a jak się nie odezwę tydzień-dwa to "musimy ograniczyć kontakt"-no pojebana. Jak dzwonię to nie odbiera (bo za rzadko, za późno albo akurat zapracowana-a na fejsie ciągle aktywna), a jak nie dzwonię-to czemu nie dzwonisz? Ja do Ciebie nie mogę, a Ty się nie odzywasz.
Dziewczyny to wszystko muszą zawsze komplikować. Trochę luzu! Jak bym nie przyjechał przed jej wyjazdem w podróż, to pewnie znowu strzeliłaby focha, że opony muszę zmieniać, zamiast się pożegnać. Jakby to w ogóle miało znaczenie. Opony-poważna robota i jakiś konkret, a nie takie sranie w banie. Przecież wszystko jest ok, jak zobaczymy się za miesiąc to będzie to samo przecież. Co takiego może się zmienić? Co jakiś nowy kolor polubi?
O już jej foch mija, powietrze schodzi, już zaczyna się uśmiechać. Humorzasta jak nikt...albo ma okres. Lepiej nie zapytam, bo zaraz się wkurwi, że jestem bezczelny, że to nie o to chodzi, a później zawsze prawie wychodzi, że okres jednak akurat miała. Boże czy to faktycznie ma takie znaczenie że przyjechałem półtora godziny później? Kawa to kawa, miałem być to jestem-ta to ma nasrane w głowie. No ale dobra lubię ją, poza tym wie o mnie tyle, że już leję na te jej ciągłe humorki. W dupie mam, chwila moment i zaraz znowu będę "najlepszym przyjacielem". Czasem tylko myślę, po co mi te użerania? Z Jaco i Kamilem luz. Zawsze dobrze, co by się nie działo. Pośmiać się można i jak coś trzeba pomóc to zawsze pomogą. Facet to facet, coś się dzieje, jakieś konkrety a nie ciągłe kawki i pieprzenie o niczym. Jedną kobietę już mam, no i ta czasem komplikuje, ale ją kocham-to człowiek przecierpi burzę hormonów. A ta, niby "kumpela" a jazdy robi jak nikt. I jeszcze mną manipuluje.
No i po półtorej godzinie rozmowy, znów kawę zaproponowała, a teraz jeszcze się przytula i puścić nie chce...a ja się śpieszę. Ta to ma jazdy. Jakby miała penisa, to zaczęłaby myśleć jak człowiek, a nie jakieś bzdury w głowie. Nie minie doba a meila napisze, że przeprasza, że jest taką francą, ale nie chciała, że głupio wyszło i że mam przyjeżdżać kiedy mi pasuje, bo ona zawsze może. A później znowu kurwa foch będzie, bo nie odpiszę, albo za późno odpiszę, albo odpiszę-ale za krótko-pewnie olewam.
Nie dogodzisz.
 
 
 
Napisał, że przyjdzie. Termin trochę słaby, bo tyle roboty teraz przed otwarciem, ale to właściwie jedyna szansa żeby chwilę porozmawiać, to spotkać się w pracy, więc spoko. Jakoś sobie przecież poradzę. W końcu co może być ważniejszego niż przyjaźń? Hmmm to może popołudniem jakieś ciastka jeszcze kupię? W sumie rzadko się widzimy, a że nawet nie można nigdzie wyskoczyć-to zawsze coś tu można przygotować. Taka trochę namiastka innego życia. Jakieś urozmaicenie zwłaszcza, że żadnych nowych wspomnień nie będzie, także jedyna atrakcja od kilku lat warta zapamiętania to jak się okazuje sushi ze spożywczaka zjedzone w biurze. No dobra, można mu ufać i zawsze na niego liczyć, to może nie ma co utrudniać. Życie jest jakie jest. Co za różnica co razem robimy i tak lepiej spędzić czas na kawie z kimś bliskim niż jechać na koniec świata z kimś kto jest obcy.
Hmmm...dzwonił, że dziś jednak nie da rady. Zapomniał o czymś ważnym, zaproponował, że odwoła nawożenie roślin i wpadnie skoro kupiłam ciastka, ale bez sensu żeby tak komplikować. Wiadomo rodzina najważniejsza, później praca, a później przyjaciele. Bez sensu żeby przeze mnie miał coś odwoływać-to w sumie nie jest takie ważne. Przestawiłam wprawdzie Panią która miała przyjść z hoya na jutro i malowanie-tak żebym miała luźną godzinę na kawę z nim, ale ok to przecież nie problem. Doceniam, że się stara i że szanuje co dla mnie ważne. Zawsze chcę pożegnania przed wyjazdem, bo chociaż wiem, że wszystko będzie dobrze, to jednak odchodząc wolałabym mieć świadomość, że moje relacje z bliskimi są dobre. Nie chcę żałować, że nie powiedziałam komuś z nich, jak jest dla mnie ważny i jak cenię to co mi daje. Powiedział, że będzie zaraz po 8, to może jakieś śniadanie z rana zjemy. I przełożę wówczas wszystkie obowiązki na czas po śniadaniu. Mówiłam już Jackowi że od 9.30 będę malować-to już odpuszczę przerwę na śniadanie.
Ok, napisał że będzie po 9. Kurcze mogłam jednak zabrać się za to malowanie z rana. I jeszcze Jacek twierdzi, że nie da rady z tynkowaniem-Boże urlop za dwa dni, a wszystko się wali. Obiecałam Ryśkowi-że będę wyrobiona ze wszystkim przed urlopem, to hydroponiki muszę już pomalować. Nie ma rady. Obiecałam-a słów nie rzuca się tak na wiatr.
No, ale pewnie wiedząc że zazwyczaj jest luz w pracy, uznał że to bez różnicy kiedy wpadnie. Przecież tak czy siak jestem w pracy. ...9.20...Pani Jola już się kręci po pokoju "taka głodna, że zaraz zemdleje"...i jeszcze Justyna zajęła opiekacz, bo musi zaraz się zwolnić...a chciałam podgrzać nam na śniadanie serek. Poza tym, jeżeli realnie jedyna możliwość pogadania przez chwilę jest na terenie Ogrodu, to fajnie byłoby chociaż przez pół godziny móc pogadać tylko we dwójkę. A tu ciągle ktoś się kręci.
9.35...Boże dlaczego ja zawsze jestem taka głupia że czekam. Po co się zastanawiam nad pierdołami. Już jestem wkurwiona, że roboty tyle, a jego jeszcze nie ma. No i śniadania też już nie zjemy-bo pokój zajęty. Niby wiem, że jemu to wszystko obojętne, że 5 minut przy drzwiach by starczyło na krótką wymianę zdań. Wiadomo, wszystko jest ok to po co się spinać...ale nie ja to już tego chyba nie zmienię.
Zadzwonił, że jest. Zła jestem na siebie, że tak się nakręcam. Zawsze czekam. Zawsze mam jakieś oczekiwania, a później wychodzi jak wychodzi. A teraz idę wkurzona i niby bardzo chcę go zobaczyć i pogadać, ale w tej chwili to wolałabym już jednak żeby nie przychodził.
Na nic nigdy nie mam wpływu, jak powiem, że nie mam czasu-to strzelam focha, jak akurat nie mam ochoty gadać-to też mam focha. A on wystarczy, że powie, że nie da rady-bo ma dużo roboty i wszystko jest ok. Ostatnio umówiłam się z nim w pasażu na kawę w Macu i kilka razy powtarzał, że jestem pewnie zadowolona że udało mi się postawić na swoim, że jest po mojemu. A to było pierwsze spotkanie poza Ogrodem od ponad roku...faktycznie stawiam na swoim. Ciekawe czy on w ogóle ma świadomość, że zupełnie nie chodzi o to kto stawia na swoim, tylko że przeraża mnie świadomość, że gdyby nie Ogród to nie byłoby przyjaźni? A co jak zmienię pracę albo wyjadę gdzieś daleko? Stracę przyjaciela...bo mogę z nim rozmawiać tylko w Ogrodzie. Pewnie nie przyszło mu do głowy dlaczego te ciągłe burze.
Wiem, że nie powinnam mieć pretensji. W końcu to mój przyjaciel. Najlepszy przyjaciel. Fakt ma dużo roboty, fakt ma małego synka, fakt ma dziewczynę która mnie nie lubi, wszystko jasne...ale co ja mam właściwie do tego? To nie moja wina. Może jestem zbyt wylewna, może za bardzo utrzymuję bliskość, ale zawsze taka byłam.
Jesteśmy różni, zawsze byliśmy. I nic się przecież nie zmieni, ja się tylko wciąż wkurzam na sprawy na które nie mam żadnego wpływu. I wychodzę później na humorzastą francę, a wszystko przez to że mi zależy, że bardzo go lubię i niby zawsze najważniejsze jest szczęście przyjaciół...to nie ja zawsze muszę dokopać. Dowalić, jakbym była najważniejsza na świecie...a nie jestem przecież.
Jeszcze nie wyszedł, a już mam wyrzuty sumienia. W końcu przyjechał, bo wie że to dla mnie istotne, znalazł chwilę-a ma dużo na głowie, a ja jak księżniczka witam go z fochem, bo godzina nie ta co być miała, dzień w sumie też nie ten. Czy to wszystko ma naprawdę aż takie znaczenie? Czy nie liczy się przyjaźń i zrozumienie między ludźmi?
Trudno że mam teraz taki młyn, w sumie najważniejsze że jest. W dupie mam pracę, ludzie są ważniejsi...zawsze. Poopowiadam mu o szklarniach. Nie obchodzi mnie czy ktoś mnie widzi, czy mnie rozliczają z czasu pracy. Najwyżej zostanę po godzinach. Pracę i tak muszę zrobić, a wolę wykorzystać czas z przyjacielem. Pewnie znowu zobaczę go za jakiś miesiąc. Szkoda, że nie jest dziewczyną. Pewnie lepiej zrozumiałby to wszystko. Moglibyśmy więcej robić razem. I nikt by się na mnie nie wkurzał, a ja nie myślałaby o tym czy zachowuję się dobrze czy nie. Gdyby był dziewczyną tyle moglibyśmy razem zrobić.
Ok, pożegnaliśmy się. Wyściskałam go mocno. Dziwne, że z takimi rzeczami trzeba się kryć-kiedy to najbardziej przyjacielski z gestów. Dobrze, że nie jest na mnie zły i że wszystko ok, bo pewnie znowu przeżywałaby jak głupia że coś jest nie tak. Nie lubię jak coś jest nie tak. Zazwyczaj jest nie tak przeze mnie, bo nie lubię przemilczeć tego co mi nie pasuje, nie chcę nic na siłę, ale też nie chcę godzić się na wszystko. Dla niego i tak zawsze wszytko jest ok. Dla niego problem stanowią o wiele większe sprawy, niż to co rządzi moim światem.

piątek, 10 marca 2017

Domek na skraju lasu...historia prawdziwa

Miałeś kiedyś wrażenie, że czujesz zło? Zło jako namacalne odczucie niczym przedmiot który można chwycić w dłonie? Tak mocne jak woń odurzającego zapachu lili albo jak ból w palcu u stopy kiedy niespodziewanie zahaczysz o mebel?
Ja to czułam. Pierwszy raz w życiu poczułam zło.
 
Nie wiem czy zdarzyło się to za sprawą miejsca, czy człowieka. Nadal trudno jest mi pozbyć się wrażenia, które tak silnie wryło się w moje myśli. Widzę przed oczami dom na skraju lasu i człowieka, który w nim mieszka. Mdłe spojrzenie, które nie mówi zupełnie nic. Żadnych emocji, żadnego ludzkiego odruchu. Dom wprawdzie znam od dawna, ale jego tajemnicę poznałam dopiero przed kilkoma dniami.
 
Od lat wędrując po lesie, wpatrywałam się w dom, który z jednej strony sąsiadował z niewielką, można to nazwać-wysepką porośniętą drzewami. Zbyt małą by zasłużyć na miano zagajnika. Ot skupisko brzóz, najpewniej samosiewów, które tworzyło niewielką wysepkę pomiędzy łąkami i pastwiskami. Po drugiej stronie, w bliskim sąsiedztwie domu znajdowała się stara ruina budynku. Niewielka parterowa chatka, która od lat umierała z tęsknoty. Nikt do niej nie zaglądał, a ona z dnia na dzień coraz bardziej chyliła się ku ziemi. Pamiętam, kiedy byłam dziewczynką, po raz pierwszy "odnalazłam" polankę na końcu lasu, którą nazwałam "Moją Polanką". To było prawie jak odkrycie nowego kontynentu dla podróżnika z przed wieków.
 
Łąka była niezwykle piękna. Porośnięta przez mech i trawę, z nielicznymi drzewami i krzewami. Tętniło na niej życie i tak bardzo różniła się od ciemnego i gęsto obsadzonego drzewami lasu, w którym wędrówki były trudne. Nie sposób było nie ocierać się o wystające gałęzie. Siadałam na tej polance, w cieniu nielicznych drzew i wpatrywałam się w dom na skraju sąsiedniego wąwozu. Był tak blisko w linii prostej, ale dostanie się do niego wymagało o wiele więcej wysiłku. Dom był zaniedbany, lata płynęły, a ja zastanawiałam się czy ktoś jeszcze tam mieszka. Czasami późną jesienią, widywałam szary dym unoszący się z komina. Jedyna oznaka, że dom jeszcze nie umarł. Czułam w duszy ciepło, kiedy myślałam o ludziach żyjących tak blisko natury. Odciętych od codziennych, banalnych spraw "zabieganego świata" ludzi, którzy nawet umierają w biegu, nie czując zupełnie nic...
 
Od roku, nie byłam na polance. Moja Polanka, przestała być moja, w momencie kiedy ludzka dłoń uzbrojona w piłę, uzmysłowiła mi że nie mam żadnego wpływu na życie leśnej polany. Nie w świecie, w którym drzewo przeliczane jest na złotówki, a nie na ilość ludzkich oddechów. Drzewo ma tylko taką wartość, jaką może mieć uzyskane z niego drewno. Jako żywa istota-nie znaczy zupełnie nic.
 
Tamtego dnia pojechałam z siostrą na wzgórze. Wpatrywałyśmy się w stado saren. Byłyśmy zauroczone nadejściem wiosny. Wiał silny wiatr, a w powietrzu unosił się zapach ziemi. Ziemi która w tym miejscu miała większą władzę niż człowiek. Niewiele zostało już takich miejsc. Kiedy wracałyśmy samochodem, przez dobrze znane tereny dostrzegłam nagle asfaltową drogę. Była tu od zawsze, wydawało mi się nawet, że wiem dokąd prowadzi, a jednak nigdy nie podążałam jej śladem. Zupełnie jakbym pierwszy raz zobaczyła ją tak naprawdę. Dziś myślę, że może coś mnie chroniło, przed tym dokąd prowadziła, może lepiej bym nadal jej nie dostrzegała.
 
Samochód wolno toczył się w dół. Metr po metrze, po równej acz wąskiej nawierzchni. Przyglądałam się nielicznym domostwom, drzewom wyrastającym tuż za granicą asfaltu, aż nagle droga przeistoczyła się w polną dróżkę. Siostra przez chwilę wahała się czy jechać dalej, ale widząc moją ekscytację stwierdziła, że przecież musimy gdzieś dojechać. Minęłyśmy jeszcze dwa domostwa, zarośnięte przez drzewa, a droga po której toczył się samochód robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Głębokie koleiny wyżłobione przez ostatnie deszcze, uniemożliwiały swobodne manewry.
 
I wtedy wydarzyło się coś, a właściwie nie wydarzyło się nic, a jednak wrażenie obrazów i doznań było tak silne, że nie sposób o tym zapomnieć. Więcej jest niewiadomych niż faktów, a jednak wciąż mam wrażenie że udało mi się uniknąć czegoś naprawdę złego.
Przejeżdżałyśmy obok domu, który wydawało się, że znałam od dawna-był to bowiem ten sam budynek, który od lat obserwowałam z "mojej polanki", a jednak tym razem wydał mi się miejscem iście z koszmaru. Jechałyśmy bardzo wolno, by nie uszkodzić samochodu i nie zakopać się w błocie-miałam więc czas by przyjrzeć się dokładnie otoczeniu. Dom widziany z góry, był miejscem zasypanym przez śmieci. Ogólny chaos panował na podwórzu przysypanym przez niezliczoną ilość gratów wszelkiego rodzaju.
Czuć było w tym miejscu pulsujące zło. Takie prawie namacalne. Prawdziwe.
Na płocie tuż przy drodze wisiało ostrzeżenie o groźnym psie pilnującym posesji. Lepiej było się tu nie zatrzymywać. Kiedy już mijałyśmy teren, w oknie na piętrze domu dostrzegłam jakieś przedmioty, miałam wrażenie, że to figurki lalek. Bałam się zbyt długo przyglądać temu miejscu, przerażała mnie świadomość, że zobaczę coś, czego nie będę już umiała wymazać z pamięci, coś co może mnie zmienić.
 
Chwilę po tym jak przejechałyśmy obszar posesji, obróciłam się automatycznie za siebie i na skraju drogi zobaczyłam postać człowieka. Ktoś wyszedł z koszmarnego domu i stał teraz w krzakach, obserwując nas bacznie. Minęło zaledwie kilkadziesiąt sekund, a ktoś, o nieznanych zamiarach stał w oddali, oczekując na rozwój sytuacji. Nie wiem czy był przygotowany do obrony czy do ataku. Skąd wiedział, że jedziemy? Musiał chyba wypatrywać nieproszonych gości, że usłyszał cicho toczący się po glinie samochód.
 
Przejechałyśmy jeszcze kilka metrów, a wyżłobienia w drodze stały się tak głębokie, że nie było szans byśmy mogły kontynuować trasę w dół. Poza tym na drzewie znajdującym się w odległości o kilka metrów od nas, wisiała dykta z napisem "Teren prywatny, wstęp wzbroniony" i wtedy wiedziałyśmy już że nasza droga się skończyła. Nie było możliwości by nie przejechać jeszcze raz obok emanującego złem obszaru. Siostra bojąc się, że zakopiemy się w błocie poprosiła bym wysiadła z samochodu i pomogła jej wycofać. Wysiadłam więc posłusznie, ani słowem nie wspominając o mężczyźnie, który cały czas obserwował nas z krzaków. Nie chciałam jej przestraszyć. Wystarczyło, że ja czułam jak dziwne jest to miejsce. I nie mogłam przestać myśleć o tym, że jesteśmy teraz trochę jak w pułapce. Nikt nawet nie wiedział gdzie jesteśmy. I na pewno nikt by nas nie usłyszał....
Kilka ruchów w prawo, później lewo i do tyłu. Po chwili samochód stał zwrócony we właściwym kierunku. Wsiadłam szybko z powrotem, zamykając drzwi może w zbyt wielkim pośpiechu, a siostra ruszyła ku górze. Mężczyzna czekał. Stał przy drodze z groźnie wyglądającym psem na smyczy. Stał teraz bez ruchu i wpatrywał się w nas pustym wzrokiem, który zupełnie nic nie mówił. Nie kiwnął głową ani nie uśmiechnął się...po prostu czekał...
 
 
Minęłyśmy jego dom, wypełniony przez śmieci, a aura zła, zaczęła się rozmywać tym szybciej im bardziej się oddalałyśmy...tym razem byłyśmy bezpieczne.
 
Czy dom może być zły? Czy odczuwalne silne skupienie zła było związane z tym, że mieszkaniec domu czynił zło, czy że ktoś mu to zło uczynił? Może rodzice znęcali się nad nim przekształcając go w człowieka, o pustym wzroku? Który mógł być zdolny do wszystkiego. Czy chronił swojego terenu ze strachu przed obcymi, czy też bał się że ktoś odkryje jego tajemnicę?
 
Wiele lat marzyłam o tym domu. Siedziałam na leśnej polance i myślałam, jak cudownie żyłoby się w tak niezwykłym miejscu, oddalonym od ludzi. Być może w tym samym czasie działa się tam komuś wielka tragedia, a dom przez to, niczym gąbka przesiąknął złem...a może ktoś ukryty we wnętrzu domu nadal cierpi? Może zostanie tam na zawsze, obezwładniony przez zło?