Minęło wiele
długich miesięcy, życia zatopionego w uśpieniu. Wiatr z południa wydawał się
być jedynie mglistym wspomnieniem, a jednak wizja podróży wciąż nawiedzała
Pijo. Nie wiedział czy to sny wywołują w nim niepokój czy też może czuł coś
czego nie potrafił jeszcze zidentyfikować, a jednak nie mógł pozbyć się
wrażenia, że noc o której próbował zapomnieć, na zawsze wryła się w jego umysł.
Spoglądał wieczorami na drzewa w dolinie, patrzył czy ich gałęzie nie falują na
wietrze. W martwej dolinie wiatr pojawiał się bardzo rzadko i zawsze przynosił
ze sobą posmak czegoś nierzeczywistego. Mało kto, z mieszkańców był w stanie
pojąć jego potęgę, ale Pijo tak samo jak jego przodek przed laty, oczekiwał
jego nadejścia.
Na początku
nie wiedział dlaczego czeka? Nie był przecież zdecydowany by odejść z wioski.
Trwał wciąż w marazmie, a wizja świata za wzgórzami była tak nierzeczywista jak
myśl o tym, że do zmiany losu, który dzielił przez lat prawie czterdzieści,
nawołuje go wiatr z południa. Dla niego było to oczywiste, ale gdyby wspomniał
o tym wśród mieszkańców, najpewniej posądziliby go o utratę zmysłów. Za pewne
uznaliby, że brak towarzystwa i odcięcie się od społecznego życia wioski ma na
niego niszczycielski wpływ. Najłatwiej było obalić coś czego nie byli w stanie
pojąć. Nie musieli się nad tym zastanawiać, dla nich było to tak samo jasne jak
dla Pijo, że wiatr z południa przyjdzie po niego znowu.
Mężczyzna
większość dnia spędzał zgodnie z dotychczas panującym rytuałem. Zajmował się
rolą i swoimi zwierzętami. Przygotowywał posiłki, a nieliczne wolne chwile
wykorzystywał do reperowania coraz to nowych uszkodzeń, w nadszarpniętym zębem
czasu domostwie. Naprawy nie miały końca, jak tylko załatał dach, okazało się,
że okna są nieszczelne, wciąż na nowo pojawiały się kolejne defekty, wyraźnie
dające znaki, że Pijo najpewniej będzie ostatnim mieszkańcem domu. Dłużej na
pewno nie będzie w stanie zapewnić ostoję kolejnym domownikom, nie było to
nawet tak smutne, bowiem nic nie zapowiadało aby Pijo miał przedłużyć linię
swego rodu. Samotność była mu pisana i chociaż na drodze życia pojawiały się
kobiety, mężczyzna nie czuł by ta droga miała zapewnić mu szczęście. Życie w
uśpieniu nie pobudziło w nim chęci rozrodczych, więc uznał bez żalu, że
przeżyje swój los zgodnie z przeznaczeniem, które musi mieć swój cel w takim, a
nie innym działaniu.
Pora sucha
trwała dłużej niż zazwyczaj. Trawa na pastwiskach pożółkła z braku wody i nieustępliwego
gorąca, a życie zdawało się istnieć normalnie, jedynie w miejscach w których
las rzucał zbawienny cień na wycieńczone pola. Niewielkie połacie pastwisk osłonięte
były od niesprzyjającej aury. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, gdzie
kończyła się zieleń trawy, a zaczynała spalona słońcem, na wpół martwa
roślinność. Poranna rosa wystarczyła jedynie na złapanie krótkiego oddechu
przez rośliny, bo zaledwie po kilku chwilach od wzejścia słońca, ziemia zdawała
się na nowo skwierczeć od palących promieni. Nie istniał ratunek. Nie można
było nijak zapobiec temu, co tak silnie dawało się odczuć w dolinie, do której
nawet nocą spływały masy ciepłego powietrza, jakby chciały przeczekać do
kolejnego poranka. Jedynie czas mógł uwolnić uśpioną dolinę, od upałów i tchnąć
w nią odrobinę życia. Nie można było przewidzieć, kiedy nadejdzie chwila w
której pora sucha stosunkowo gwałtownie przeobrazi się w porę deszczową, a
wtedy ludzie zaczną modlić się by w końcu przestało padać. Żadna pora nie
wydawała się odpowiednia, ale w kroplach deszczu można było odnaleźć
przynajmniej odrobinę wytchnienia.
Pijo
siadywał wieczorami przed oknem i chociaż nie wiedział dlaczego to czyni,
wpatrywał się w drzewa. Czekał na wiatr, ale nie wiedział co zrobi, kiedy wiatr
z południa znów go przywoła. Bał się tego co może się zdarzyć, ale za nic nie
chciał odrzucić tej świadomości. Bał się uśpionego miasta, a od nocy w której
po raz pierwszy usłyszał wołanie coraz bardziej czuł, że nie należy do tego
miejsca. Nostalgia zadomowiła się w jego sercu i nie potrafił już wrócić do
spokojnego życia w uśpionym marazmie. Coraz częściej zastanawiał się nad swoim
życiem. Usilnie próbował przypomnieć sobie jak doszło do tego, że znalazł się w
tym miejscu i że jego życie wygląda tak a nie inaczej. Im więcej myślał, tym
mniej pamiętał. Nie mógł przypomnieć sobie rodziców, ani własnego dzieciństwa,
nie wiedział nawet co działo się w roku poprzednim. Czuł, że coś wymazuje mu
myśli z głowy, a dzięki temu łatwiej jest mu utonąć w marazmie uśpionej doliny.
Pamiętał każdy dzień, do momenty aż nie położył się spać. Nocą niewidzialna
dłoń spadała na jego głowę i zabiera z niej pamięć o rzeczach mało istotnych.
Rzeczy istotnych natomiast nie przeżywał, bo za każdym razem gdy podnosił się z
łóżka, miał wrażenie jakby nie żył naprawdę. Brakowało mu uczuć i chwili
zastanowienia, która pobudziłaby go do pełnego przeżywania własnej egzystencji.
A tak trwał w dniu, który nic mu nie dawał, poza świadomością, że o poranku
przyjdzie mu przetrwać kolejny, niemal identyczny dzień… oderwany od emocji i
widzenia rzeczywistości. W dolinie istniał tylko dzień, który obecnie trwał. Zawsze
było dzisiaj i właściwie nie byłoby w tym nic przerażającego, bo tylko dzisiaj
istnieje naprawdę, ale to co w dolinie uznawano za dzień, było jedynie zbiorem
czynności, wykonywanych z dobrze znaną sobie powtarzalnością, bez zastanowienia
czy polotu. Jak maszyny wykonujące swoje obowiązki do czasu aż jedna ze śrub
nie wytrzyma w końcu obciążenia, a uszkodzenie będzie tak drastyczne, że będzie
trzeba maszynę, bez żalu i tęsknoty, wyrzucić. Taki los dzielili ludzie w
uśpionej dolinie, ale nawet nie byli w stanie uświadomić sobie, na czym polega
ich zatopienie w marazmie. Nie zdawali sobie nawet sprawy, że mogę się
przebudzić, mogą poznać czym jest świat, mimo iż nie koniecznie związane jest
to z opuszczeniem, jedynego domu jaki poznali.
Przeszłość i
przyszłość w dolinie, były zbyt odległe by móc wpływać na życie ludzi, którzy
nie potrafili nawet swobodnie myśleć. Jakaś ciężka okrywa, niczym pajęcza sieć
spływała na ich umysły i odbierała im lotność. Byli trochę jak marionetki,
które idą przez życie siłą rozpędu, chwila rozmyślań mogłaby zatrzymać ich na zawsze.
Niektórzy z nich słyszeli nawet, że życie może wyglądać inaczej, ale zbyt bali
się przebudzenia by próbować do niego dotrzeć. Uśpiona dolina dawała im
poczucie bezpieczeństwa i zwalniała z odpowiedzialności za myślenie. Nie
musieli się obawiać, że nie odnajdą się w rzeczywistości, która wymagałaby od
nich podejmowana samodzielnych decyzji. Bali się, że jeśli wsłuchają się tak
naprawdę w siebie, nie będę potrafili wrócić do krainy marazmu, a życie poza
nim wiązało się z dużym ryzykiem i odwagą. Wszyscy ludzie, których znali, w ich
i okolicznych wioskach funkcjonowali na tych samych zasadach. Mieli wszystko
czego potrzeba im było by zapewnić byt swoim rodzinom i wprowadzić nowe
pokolenia do społeczeństwa. Takie przecież były najważniejsze reguły życia, przekazywane
im z dziada pradziada.
Co by się
stało gdyby wiatr z południa ośmielił się podważyć to wszystko w co wierzyli, w
zasady z którymi umierali ich przodkowie i oni też pewnie będą umierać. Co
jeśli nie żyli naprawdę? Jeśli ten marazm nie był wcale szczęściem, o którym
mówiono? Czy warto się przebudzić i czy da się normalnie żyć, kiedy w głowie
zacznie tlić się okrutna prawda, której dotychczas nie byli w stanie poznać?
PIjo znów
się obudził późnią nocą. Zaczynał bać się tego co działo się w jego umyśle, bo
nie był wciąż gotowy do wyprawy, ale z drugiej strony coraz trudniej było mu
się odnaleźć w uśpionej dolinie. Codziennie rozmyślał o tym co może się
przytrafić jeśli opuści dom, wieczorem był zdecydowany, że w momencie gdy wiatr z południa znów go
zawoła, on będzie gotów zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Rano kiedy się
budził po ciemnej nocy, odwaga opuszczała go i sam nie wiedział co jest jego
przeznaczeniem. Noce odbierały mu przemyślenia i rozważania, ale wbrew pozorom
nie czuł się dzięki temu spokojniejszy. Spokój już mu nie towarzyszył i
wiedział, że jeśli zostanie w dolinie, na zawsze będzie już zawieszony pomiędzy
dwoma światami. Tym który trzyma jego ciało i tym, który na zawsze odebrał mu
umysł. Tęsknota za nieznanym narastała w nim stopniowo. Coraz częściej łapał
się na tym, że kiedy inni mieszkańcy spali, on stał przykuty do okna swojej
sypialni i wpatrywał się w drzewa na wzgórzach. Nieświadomie czekał na znak,
czekał na pewność, która opętałaby go tak silnie jak Tristanora i nie miałby
już więcej wątpliwości.
Pijo wyszedł
ze swojej sypialni, przemierzył długi korytarz i stanął na progu domu. Tak jak
wcześniej stanął bosymi stopami na dębowej desce i wsłuchiwał się w zewnętrzny
świat. Powietrze stało, mimo iż od kilkunastu dni była już pora deszczowa. Nie
wiedział czemu tak jest, ale rozumiał, że jeśli tylko deszcze nastaną w
dolinie, będzie musiał poczekać przynajmniej kilka miesięcy, na południowy
wiatr. Nie wiadomo z jakiej przyczyny, ale wiatr przeznaczenia pojawiał się
tylko w dniach, w których nie dało się myśleć z nadmiaru gorąca. Może wtedy
umysł stawał się podatny na głosy, których normalnie nigdy by nie dostrzegł?
Tego nie wiedziano, ale dla większości opowieści z pogranicza fikcji i tak
stanowiły jedynie ciekawą, aczkolwiek mało znaczącą legendę. Poza Tristanorem,
nikt wcześniej z mieszkańców rozległej doliny, nie zmienił swojego
przeznaczenia, może dlatego ciężko było im wierzyć w rzetelność owej
przypowieści, nie mogli jej samodzielnie doświadczyć, więc podważali jej autentyczność.
Pijo wiedział, że opowieści, które mawiała mu ciotka, kiedy był jeszcze
dzieckiem, są częścią świata, którego nigdy wcześniej nie rozumiał. Jedna noc
sprawiła, że zaczął się lękać, ale i odzyskał pewną swobodę myślenia. Noce
nadal odbierały mu wspomnienia, ale wydawała się, że część z nich wciąż w nim
tkwi, jak blizna po dawno zagojonej ranie.
Podniecenie,
które przeżył tamtej nocy przyniosło mu więcej niż się spodziewał. Obudził się
na moment, ze snu, który trzymał go w swych szponach latami i pierwszy raz
poczuł coś. Wiatr otulał jego twarz, drżenie ciała wibrowało w każdym z mięśni,
oczekując nadejścia nieznanego. Był cząstką owej rzeczywistości, a myśli miał
tak lekkie, że momentami wydawało mu się, że wiatr może unieść go w powietrze i
bez jego wyraźniej zgody, zabrać daleko od domu. Gdy wiatr odszedł Pijo czuł
długo nostalgię, nie wiedział za czym tęskni, bo nic takiego nie poznał
przecież stojąc nadal w miejscu w którym przebywał całe życie, a jednak
brakowało mu emocji, które rozrywały jego duszę. Nigdy wcześniej nie myślał tak
abstrakcyjnie, nie widział takiego świata, który nie miał by ścisłego
powiązania z polem, owcami czy ludźmi w wiosce. Oni też nie myśleli o duszy czy
uczuciach, zbyt wiele czasu zajmowało im panowanie nad ciałem.
Poranek
przyniósł nowe obawy, ale i świadomość, że przestało się należeć do swojego
domu. To co kiedyś Pijo odczuwał jedynie jako mglisty przebłysk niejasnej
wieści, teraz stało się pewnikiem. Bał się tego, więc kiedy udał się na
okoliczny bazar, trzymał głowę nisko , by ludzie nie dostrzegli tego co działo
się w jego wnętrzu. Tak bardzo był pogrążony w zachowaniu swej tajemnicy, że
nawet nie dostrzegł iż ludzi od lat nie wpatrywali się w jego oczy, by
przypadkiem nie ujrzeć w nich, tego co mogłoby obudzić w nich nostalgię. Po
kilku dniach, kiedy Pijo zaczynał czuć, że boli go kark od ciągle zgarbionej
pozycji i podjął ryzyko wyprostowania się, pojął natychmiast, że ludzie nie
patrzą na niego. Rozmawiali z nim, ale za wszelką cenę unikali spojrzenia
mężczyzny, którego oczy były ponoć, jak mawiano niekiedy, wrotami do świata za
doliną.
Pijo
zaczynał widzieć świat, którego wcześniej nie dostrzegał. A im bardziej się mu
przypatrywał tym bardziej czuł się samotny. Czy to możliwe, że nikt poza nim
nie czuł południowego wiatru? Nigdy nie myślał o sprawach, które w nim
zaczynały kiełkować ze zdwojoną mocą?
Mężczyzna
przeczesywał nerwowo palcami kasztanowe włosy i nie wiedział co dalej uczynić
ze swoim losem. Nie mógł zostać w wiosce, bo odszedł od nich zbyt daleko, ale
nadal nie miał odwagi by opuścić dom i udać się w drogę bez powrotu.
Kiedy tak
rozważał życie na progu starego budynku, zobaczył pierwsze błyski. Potężne
gromy rozdzierały powietrze, tnąc je niczym nożem. Na czoło spadła pierwsza
kropla deszczu. Po niej pojawiły się kolejnie i kolejne, wydawało się , że
nigdy nie będą miały końca. Ścigały się nawzajem z szybkością strzelającego
pocisku, ale w chwili zetknięcia z twardą powierzchnią umierały cichą poddańczą
śmiercią w potoku kałuży, które po kilku momentach zaczęły pojawiać się na
całej powierzchni.
Zaczęła się
pora deszczowa.