Czerwone krzesło skrzypiało łagodnie. Odgłos
był tępy i wręcz melodyjny, jakby z każdym kolejnym odchyleniem wydobywał się
zeń kolejny wers historii. Historii, którą każdy znał, ale nikt nie potrafił
przekazać tak dokładnie. W kilu dźwiękach skrzypienia ukryta była cała
tajemnica. Kolor oparcia był bardzo wytarty. Cała ta czerwień istniała bardziej
jako słowo, niż jako rzeczywista barwa. Wiadome było, że kiedy kupiono bujany
fotel, miał on barwę czerwoną. Tak napisano na starym rachunku, więc tak być
musiało. Nikt się nie myli w tak ważnych sprawach. Inne krzesło, w innym
kolorze nie pasowałoby to tego ganku i do tego człowieka. Teraz przypominało
raczej zdarte papierem ściernym drewno. Przesiąknięte zapachem człowieka, który
od czterdziestu lat siadywał na nim. A kiedy zapadł się w wygodne siedziska,
nie robił już nic. Godzinami wpatrywał się w przestrzeń, jakby na coś czekał.
Im dłużej czekał tym bardziej stawał się nie zdolny do drogi, ale nie czuł
tego. Dni przepływały i chociaż wydawało mu się, że czas od lat stoi w miejscu,
obraz jego ciała w lustrze dowodził czegoś zgoła innego. Nic nie stało w
miejscu.