sobota, 28 grudnia 2013

Wieszczka Śmierci (4)

      Miałam kilkanaście lat, kiedy tak naprawdę zaczęłam ją dostrzegać. Po raz pierwszy ujrzałam w niej człowieka, a ku swemu całkowitemu zaskoczeniu również postać, która budziła moje  ogromnie zaciekawienie, wręcz silną fascynację. Przechodziłam wówczas trudny etap, zagubiona gdzieś po między światem dorosłych, a wciąż żywą, jaskrawo malującą się przed oczami,  przeszłością dziecka i nie zupełnie podobało mi się to, co w efekcie jawiło mi się jako perspektywa mojej niedalekiej przyszłości. Ludzie uwikłani w precyzyjnie sklasyfikowane konwenanse, bojący się nawet szczerze rozmawiać, nie wspominając już o prawdziwym życiu, gdzie pieniądz i pozycja były o wiele wyżej cenione, niż swoboda myślenia i wyrażania własnej osobowości. Obraz, który dla dziecka, wydaje się całkowitą abstrakcją, a ja mentalnie bardziej identyfikowałam się ze swoją przeszłością niż z kobiecością, która dopiero się we mnie budziła. Nie chciałam tak skończyć, ale nie wiele znałam w swoim otoczeniu autorytetów, które mogły nadać memu życiu nowy nurt. Nie znajdowałam alternatywy dla jałowego bytu, szarych ludzi, który zewsząd mnie otaczał. Owszem ceniłam rodziców, ale tak jak każde dziecko ceni tych którzy dali im życie. Dostrzegałam ich pracowitość i trud włożony w  moje wychowanie, a jednak nie widziałam w nich ludzi, którzy mieli odwagę żyć własnym życiem. Każdy dzień skupiał się na obowiązkach, pracach domowych i zarabianiu pieniędzy, nie było mowy o marzeniach czy szczęściu. Nie było spontaniczności, czy dostrzegania magii świata, wszystko było pragmatyczne i trywialne. Po cozawracać sobie głowę głupotami? –nie raz mawiała matka, kiedy uporczywie próbowałam wciągnąć ją w egzystencjalne dysputy. Nie wiem czy rzeczywiście nie miała nic do powiedzenia w tych kwestiach, czy też bała się na głos przyznać, że jej życie zupełnie odbiega od tego, co przed laty zaplanowała. Miała już swój wiek i nie łatwo byłoby tak nagle zawrócić ze ścieżki, którą kroczyła, może więc bezpieczniej nie dopuszczać do siebie świadomości, że ścieżka mogła być inna? Zdecydowanie łatwiej mamić się, że życie nie mogło potoczyć się inaczej, z tym przekonaniem łatwiej będzie kiedyś odchodzić z tego świata.

Wcześniej, uważałam Wieszczkę Śmierci, za wariatkę, która postradała zmysły, a właściwie nie tyle co je utraciła, bo uściślając fakty, kobieta urodziła się już z defektem. Nigdy nie zastanawiałam się dlaczego krzyczą za nią wariatka i dlaczego prawie nikt z nią nie rozmawia, traktowano ją jak zjawę, a każde pojawienie się jej w miasteczku, z zasady było negatywnie komentowane. Burzyła powłokę ospałości i bezruchu, a jej wizyty skłaniały do myślenia. Była inna, a to budziło zamęt. Zastanawiałam się dlaczego tak łatwo i w gruncie rzeczy bez najmniejszego oporu, przyszło mi zaakceptowanie tego co wtłaczano mi od najmłodszych lat. Przecież nigdy nie miałam bezpośredniego kontaktu z tajemniczą kobietą, nawet nie słyszałam jak prawiła o śmierci, co mogła więc o niej wiedzieć? Nie znałam jej imienia, losów ani pochodzenia. Widziałam tylko, niekiedy jak przemykała szybkim krokiem przez miejski deptak, a włosy jej falowały z oddali. Kazali mi jej unikać, więc to robiłam, bez chwili zawahania.

W taki sposób, zupełnie niepostrzeżenie, upływa większość życia. Człowiek robi coś, zupełnie nie wiedząc z czego wynika takie a nie inne działanie. Dlaczego w mojej głowie są opinie i przesądy, których nigdy nie miałam okazji zweryfikować. Wyrażam na głos, pewnym i nieznoszącym sprzeciwu głosem,  przekonania. Mam świadomość, że mądrze brzmią, odpowiednio dobrane słowa, ale nie wiem czy naprawdę tak myślę. Czy w ogóle myślę? Czy nauczono mnie swobody wyrażania swoich wątpliwości? Dobra jestem w kopiowaniu rzeczywistości, ale czy potrafię ją samodzielnie kreować? Tego nikt mi nie pokazywał…

Wyznaję wiarę moich rodziców, podobne mam przekonania polityczne, albo tak jak oni, nie mam upodobań w tej dziedzinie. Normy moralne,  też mam takie same. Wiem co powinnam sądzić, o homoseksualności, rasizmie i aborcji. Mam wpojone argumenty, które pozwalają mi wierzyć, że opinie, które wypuszczam w przestrzeń są jedynymi słusznymi. Potrafię ocenić zachowania ludzi, zgodnie z przyjętymi przeze mnie normami, ale… nie wiem kim jestem tak naprawdę.  Czy moje myśli, są faktycznie moimi myślami, czy też może to efekt wieloletniej indoktrynacji, zwanej powszechnie wychowaniem dziecka. Powtarzają mi od najwcześniejszych lat życia, że muszę się uczyć, więc w to wierzę. Nie wiem nawet, czy mam prawo by się przeciwstawić, tym co wmawiają mi tak zwane autorytety społeczne. Dostaję złą ocenę i czuję, że kogoś zawiodłam, że nie jestem wystarczająco dobra. Mówią, że mam słuchać rodziców, bo jeśli nie zastosuję się do ich poleceń, to będę złym dzieckiem i najpewniej pójdę do piekła. Staram się wykonywać powierzone mi obowiązki, a jeśli nie jestem w stanie im podołać, czuję silne wyrzuty sumienia. Przecież jestem zła. Dlaczego?...bo tak mi powiedziano. Bo myślę i czuję inaczej niż powinnam? Później każą mi zakładać rodzinę, rodzić dzieci i zarabiać dużo pieniędzy, nie do końca pojmuję dlaczego mam to wszystko robić, czy to akurat gwarantuje mi miejsce w niebie, ale zdaję sobie sprawę, ze świadomości, że jeśli się nie zastosuję, mogę skazać się na społeczne odrzucenie.

               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz