Wcześniej, uważałam Wieszczkę Śmierci, za
wariatkę, która postradała zmysły, a właściwie nie tyle co je utraciła, bo
uściślając fakty, kobieta urodziła się już z defektem. Nigdy nie zastanawiałam
się dlaczego krzyczą za nią wariatka i dlaczego prawie nikt z nią nie rozmawia,
traktowano ją jak zjawę, a każde pojawienie się jej w miasteczku, z zasady było
negatywnie komentowane. Burzyła powłokę ospałości i bezruchu, a jej wizyty
skłaniały do myślenia. Była inna, a to budziło zamęt. Zastanawiałam się dlaczego
tak łatwo i w gruncie rzeczy bez najmniejszego oporu, przyszło mi
zaakceptowanie tego co wtłaczano mi od najmłodszych lat. Przecież nigdy nie
miałam bezpośredniego kontaktu z tajemniczą kobietą, nawet nie słyszałam jak
prawiła o śmierci, co mogła więc o niej wiedzieć? Nie znałam jej imienia, losów
ani pochodzenia. Widziałam tylko, niekiedy jak przemykała szybkim krokiem przez
miejski deptak, a włosy jej falowały z oddali. Kazali mi jej unikać, więc to
robiłam, bez chwili zawahania.
W taki sposób, zupełnie niepostrzeżenie,
upływa większość życia. Człowiek robi coś, zupełnie nie wiedząc z czego wynika
takie a nie inne działanie. Dlaczego w mojej głowie są opinie i przesądy,
których nigdy nie miałam okazji zweryfikować. Wyrażam na głos, pewnym i
nieznoszącym sprzeciwu głosem, przekonania. Mam świadomość, że
mądrze brzmią, odpowiednio dobrane słowa, ale nie wiem czy naprawdę tak myślę.
Czy w ogóle myślę? Czy nauczono mnie swobody wyrażania swoich wątpliwości?
Dobra jestem w kopiowaniu rzeczywistości, ale czy potrafię ją samodzielnie
kreować? Tego nikt mi nie pokazywał…
Wyznaję wiarę moich rodziców, podobne mam
przekonania polityczne, albo tak jak oni, nie mam upodobań w tej dziedzinie.
Normy moralne, też mam takie same. Wiem co powinnam sądzić, o
homoseksualności, rasizmie i aborcji. Mam wpojone argumenty, które pozwalają mi
wierzyć, że opinie, które wypuszczam w przestrzeń są jedynymi słusznymi.
Potrafię ocenić zachowania ludzi, zgodnie z przyjętymi przeze mnie normami,
ale… nie wiem kim jestem tak naprawdę. Czy moje myśli, są faktycznie
moimi myślami, czy też może to efekt wieloletniej indoktrynacji, zwanej
powszechnie wychowaniem dziecka. Powtarzają mi od najwcześniejszych lat życia,
że muszę się uczyć, więc w to wierzę. Nie wiem nawet, czy mam prawo by się
przeciwstawić, tym co wmawiają mi tak zwane autorytety społeczne. Dostaję złą
ocenę i czuję, że kogoś zawiodłam, że nie jestem wystarczająco dobra. Mówią, że
mam słuchać rodziców, bo jeśli nie zastosuję się do ich poleceń, to będę złym
dzieckiem i najpewniej pójdę do piekła. Staram się wykonywać powierzone mi
obowiązki, a jeśli nie jestem w stanie im podołać, czuję silne wyrzuty
sumienia. Przecież jestem zła. Dlaczego?...bo tak mi powiedziano. Bo myślę i
czuję inaczej niż powinnam? Później każą mi zakładać rodzinę, rodzić dzieci i
zarabiać dużo pieniędzy, nie do końca pojmuję dlaczego mam to wszystko robić,
czy to akurat gwarantuje mi miejsce w niebie, ale zdaję sobie sprawę, ze
świadomości, że jeśli się nie zastosuję, mogę skazać się na społeczne odrzucenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz