Usiadłam na schodach, łączących ze sobą
dwa równoległe perony. Przejście utworzone przez wąskie stopnie funkcjonowało
jako korytarz bezpieczeństwa pomiędzy betonowymi chodnikami. Nieliczni
korzystali z obiektu, bo szybciej i wygodniej było, przemknąć po torach, niż
nadrabiać drogi idąc ponad nimi.
Przejście zapełniało się tylko wtedy, gdy
w pobliżu torowiska pojawiali się pracownicy służby ochrony kolei. Stali,
niemal bez ruchu, obserwując otoczenie. Ich rażące pomarańczowe kurtki,
odznaczające się pośród tłumu, były znakiem, że teraz należy trzymać się ustanowionego
porządku i zasad, ściśle obowiązujących na dworcu. Nikt nie ośmielał się w ich
obecności, naginać reguł.
Poczułam jak wilgotne od deszczu deski spajają
się z twardym materiałem moich spodni. Niemiłe wrażenie zimna otuliło mnie
niczym płaszcz z mgły. Wilgoć, która za sprawą wody, podstępnie przenikała do
mojego organizmu. Upłynęła dłuższa chwila, nim ciało zaczęło przyzwyczajać się
do nowych warunków,
Przechodzący tuż obok mnie ludzie, bez
pardonu wbijali swój zainteresowany wzrok. I chociaż nikt nie zadał mi ani
jednego pytania, to w ich wzroku, dostrzegałam coś na kształt lekkiego
zaniepokojenie. Zupełnie jakby nie mogli zaakceptować świadomości, że
niesprzyjające warunki atmosferyczne zupełnie mi nie przeszkadzają.
Zachowywałam się wbrew zasadom logiki
wyznawanej przez otaczający mnie tłum, a to najwyraźniej budziło w nich lęk.
Trudno było im zrozumieć, dlaczego młoda, schludnie ubrana kobieta, nie może
stać wraz z nimi. Dlaczego usiadła, zwracając tym samym, uwagę wszystkich. Czy
to jest jakiś manifest? A może próba wyrwania się przed szereg? Pragnienie
udowodnienia swojej indywidualności?
Nie wiem, co mogli myśleć, ale miałam
świadomość, że skupiam na sobie całą ich uwagę. Niektórzy spoglądali na mnie
ukradkiem, inni zaś bez skrępowania wpatrywali się we mnie. Nie udawali, że ich
oczy przypadkiem dotknęły mojego ciała, nie zawstydzała ich sytuacja i nie
uważali aby było coś niestosownego w przyglądaniu się kobiecie siedzącej na
schodach. Osaczali mnie spojrzeniami, niczym czujni strażnicy. Każdy mój gest
był pod ich kontrolą, nic nie mogło umknąć uwadze, ukryć się za zasłoną
siąpiącego z nieba deszczu.
Mokre włosy zakryły większą część mojej
twarzy. Schyliłam głowę, by zachować odrobinę prywatności. Nie chciałam już
dłużej czuć się jak główny aktor w przedstawieniu, ale nie miałam też ochoty
skończyć tej wątpliwej sztuki. Marazm, który od dawna toczył mój umysł niczym
zatruty jad, zmuszał mnie do obojętności.
Brakowało mi siły, by się podnieść. Moje
ciało za bardzo zintegrowało się z nowym otoczeniem. Tworzyło spójną jedność z
na wpół wysuszonymi, w wyniku emisji mojego własnego ciepła, schodami. Wydawało
mi się, że niebywały ciężar organizmu wrósł w tę obcą materię i nie byłam w
stanie uwolnić się spod jej władania. Nie potrafiłam wyzwolić się z kajdan
fizycznego zmęczenia, a moja wola nie odczuwała potrzeby by tego dokonać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń