niedziela, 2 kwietnia 2017

"...widzenie świata zależy od oczu patrzącego

"...widzenie świata zależy od oczu patrzącego"
 
 
O, już jest zła. Już jakaś spięta i nieprzyjemna, jakbym mógł wyjść to bym poszedł-ale nie daj Bóg pójdę, to znowu będą jakieś głupie meile na milion stron. I jeszcze czytać trzeba-bo zaraz będzie że olewam, bo nie odpisałem. Jakbym mógł jej tak wprost powiedzieć, że zamiast czytać przy nudne meile wolę pobawić się z Wojtkiem. No, albo stworzyć jakiś nowy utwór-tak to jest to. A nie ciągle jakieś fochy i pretensje. Niby szczerość najważniejsza, ale jak nic obraziłaby się. Bo ważna nie jest. Bo jak mi nie zależy-to jej też nie. Boże dziewczyno czego Ty chcesz? Ważna to jest moja rodzina, o nich muszę dbać, a nie jakieś mało istotne bzdury. Poopowiadałbym jej o opryskach i nowych środkach, ale zaraz będzie znudzona.
Niby chce żebym przyjechał, a jak wpadam to zawsze coś nie pasuje. Jak jakiś problem do rozwiązania to "jesteś moim przyjacielem" a jak się nie odezwę tydzień-dwa to "musimy ograniczyć kontakt"-no pojebana. Jak dzwonię to nie odbiera (bo za rzadko, za późno albo akurat zapracowana-a na fejsie ciągle aktywna), a jak nie dzwonię-to czemu nie dzwonisz? Ja do Ciebie nie mogę, a Ty się nie odzywasz.
Dziewczyny to wszystko muszą zawsze komplikować. Trochę luzu! Jak bym nie przyjechał przed jej wyjazdem w podróż, to pewnie znowu strzeliłaby focha, że opony muszę zmieniać, zamiast się pożegnać. Jakby to w ogóle miało znaczenie. Opony-poważna robota i jakiś konkret, a nie takie sranie w banie. Przecież wszystko jest ok, jak zobaczymy się za miesiąc to będzie to samo przecież. Co takiego może się zmienić? Co jakiś nowy kolor polubi?
O już jej foch mija, powietrze schodzi, już zaczyna się uśmiechać. Humorzasta jak nikt...albo ma okres. Lepiej nie zapytam, bo zaraz się wkurwi, że jestem bezczelny, że to nie o to chodzi, a później zawsze prawie wychodzi, że okres jednak akurat miała. Boże czy to faktycznie ma takie znaczenie że przyjechałem półtora godziny później? Kawa to kawa, miałem być to jestem-ta to ma nasrane w głowie. No ale dobra lubię ją, poza tym wie o mnie tyle, że już leję na te jej ciągłe humorki. W dupie mam, chwila moment i zaraz znowu będę "najlepszym przyjacielem". Czasem tylko myślę, po co mi te użerania? Z Jaco i Kamilem luz. Zawsze dobrze, co by się nie działo. Pośmiać się można i jak coś trzeba pomóc to zawsze pomogą. Facet to facet, coś się dzieje, jakieś konkrety a nie ciągłe kawki i pieprzenie o niczym. Jedną kobietę już mam, no i ta czasem komplikuje, ale ją kocham-to człowiek przecierpi burzę hormonów. A ta, niby "kumpela" a jazdy robi jak nikt. I jeszcze mną manipuluje.
No i po półtorej godzinie rozmowy, znów kawę zaproponowała, a teraz jeszcze się przytula i puścić nie chce...a ja się śpieszę. Ta to ma jazdy. Jakby miała penisa, to zaczęłaby myśleć jak człowiek, a nie jakieś bzdury w głowie. Nie minie doba a meila napisze, że przeprasza, że jest taką francą, ale nie chciała, że głupio wyszło i że mam przyjeżdżać kiedy mi pasuje, bo ona zawsze może. A później znowu kurwa foch będzie, bo nie odpiszę, albo za późno odpiszę, albo odpiszę-ale za krótko-pewnie olewam.
Nie dogodzisz.
 
 
 
Napisał, że przyjdzie. Termin trochę słaby, bo tyle roboty teraz przed otwarciem, ale to właściwie jedyna szansa żeby chwilę porozmawiać, to spotkać się w pracy, więc spoko. Jakoś sobie przecież poradzę. W końcu co może być ważniejszego niż przyjaźń? Hmmm to może popołudniem jakieś ciastka jeszcze kupię? W sumie rzadko się widzimy, a że nawet nie można nigdzie wyskoczyć-to zawsze coś tu można przygotować. Taka trochę namiastka innego życia. Jakieś urozmaicenie zwłaszcza, że żadnych nowych wspomnień nie będzie, także jedyna atrakcja od kilku lat warta zapamiętania to jak się okazuje sushi ze spożywczaka zjedzone w biurze. No dobra, można mu ufać i zawsze na niego liczyć, to może nie ma co utrudniać. Życie jest jakie jest. Co za różnica co razem robimy i tak lepiej spędzić czas na kawie z kimś bliskim niż jechać na koniec świata z kimś kto jest obcy.
Hmmm...dzwonił, że dziś jednak nie da rady. Zapomniał o czymś ważnym, zaproponował, że odwoła nawożenie roślin i wpadnie skoro kupiłam ciastka, ale bez sensu żeby tak komplikować. Wiadomo rodzina najważniejsza, później praca, a później przyjaciele. Bez sensu żeby przeze mnie miał coś odwoływać-to w sumie nie jest takie ważne. Przestawiłam wprawdzie Panią która miała przyjść z hoya na jutro i malowanie-tak żebym miała luźną godzinę na kawę z nim, ale ok to przecież nie problem. Doceniam, że się stara i że szanuje co dla mnie ważne. Zawsze chcę pożegnania przed wyjazdem, bo chociaż wiem, że wszystko będzie dobrze, to jednak odchodząc wolałabym mieć świadomość, że moje relacje z bliskimi są dobre. Nie chcę żałować, że nie powiedziałam komuś z nich, jak jest dla mnie ważny i jak cenię to co mi daje. Powiedział, że będzie zaraz po 8, to może jakieś śniadanie z rana zjemy. I przełożę wówczas wszystkie obowiązki na czas po śniadaniu. Mówiłam już Jackowi że od 9.30 będę malować-to już odpuszczę przerwę na śniadanie.
Ok, napisał że będzie po 9. Kurcze mogłam jednak zabrać się za to malowanie z rana. I jeszcze Jacek twierdzi, że nie da rady z tynkowaniem-Boże urlop za dwa dni, a wszystko się wali. Obiecałam Ryśkowi-że będę wyrobiona ze wszystkim przed urlopem, to hydroponiki muszę już pomalować. Nie ma rady. Obiecałam-a słów nie rzuca się tak na wiatr.
No, ale pewnie wiedząc że zazwyczaj jest luz w pracy, uznał że to bez różnicy kiedy wpadnie. Przecież tak czy siak jestem w pracy. ...9.20...Pani Jola już się kręci po pokoju "taka głodna, że zaraz zemdleje"...i jeszcze Justyna zajęła opiekacz, bo musi zaraz się zwolnić...a chciałam podgrzać nam na śniadanie serek. Poza tym, jeżeli realnie jedyna możliwość pogadania przez chwilę jest na terenie Ogrodu, to fajnie byłoby chociaż przez pół godziny móc pogadać tylko we dwójkę. A tu ciągle ktoś się kręci.
9.35...Boże dlaczego ja zawsze jestem taka głupia że czekam. Po co się zastanawiam nad pierdołami. Już jestem wkurwiona, że roboty tyle, a jego jeszcze nie ma. No i śniadania też już nie zjemy-bo pokój zajęty. Niby wiem, że jemu to wszystko obojętne, że 5 minut przy drzwiach by starczyło na krótką wymianę zdań. Wiadomo, wszystko jest ok to po co się spinać...ale nie ja to już tego chyba nie zmienię.
Zadzwonił, że jest. Zła jestem na siebie, że tak się nakręcam. Zawsze czekam. Zawsze mam jakieś oczekiwania, a później wychodzi jak wychodzi. A teraz idę wkurzona i niby bardzo chcę go zobaczyć i pogadać, ale w tej chwili to wolałabym już jednak żeby nie przychodził.
Na nic nigdy nie mam wpływu, jak powiem, że nie mam czasu-to strzelam focha, jak akurat nie mam ochoty gadać-to też mam focha. A on wystarczy, że powie, że nie da rady-bo ma dużo roboty i wszystko jest ok. Ostatnio umówiłam się z nim w pasażu na kawę w Macu i kilka razy powtarzał, że jestem pewnie zadowolona że udało mi się postawić na swoim, że jest po mojemu. A to było pierwsze spotkanie poza Ogrodem od ponad roku...faktycznie stawiam na swoim. Ciekawe czy on w ogóle ma świadomość, że zupełnie nie chodzi o to kto stawia na swoim, tylko że przeraża mnie świadomość, że gdyby nie Ogród to nie byłoby przyjaźni? A co jak zmienię pracę albo wyjadę gdzieś daleko? Stracę przyjaciela...bo mogę z nim rozmawiać tylko w Ogrodzie. Pewnie nie przyszło mu do głowy dlaczego te ciągłe burze.
Wiem, że nie powinnam mieć pretensji. W końcu to mój przyjaciel. Najlepszy przyjaciel. Fakt ma dużo roboty, fakt ma małego synka, fakt ma dziewczynę która mnie nie lubi, wszystko jasne...ale co ja mam właściwie do tego? To nie moja wina. Może jestem zbyt wylewna, może za bardzo utrzymuję bliskość, ale zawsze taka byłam.
Jesteśmy różni, zawsze byliśmy. I nic się przecież nie zmieni, ja się tylko wciąż wkurzam na sprawy na które nie mam żadnego wpływu. I wychodzę później na humorzastą francę, a wszystko przez to że mi zależy, że bardzo go lubię i niby zawsze najważniejsze jest szczęście przyjaciół...to nie ja zawsze muszę dokopać. Dowalić, jakbym była najważniejsza na świecie...a nie jestem przecież.
Jeszcze nie wyszedł, a już mam wyrzuty sumienia. W końcu przyjechał, bo wie że to dla mnie istotne, znalazł chwilę-a ma dużo na głowie, a ja jak księżniczka witam go z fochem, bo godzina nie ta co być miała, dzień w sumie też nie ten. Czy to wszystko ma naprawdę aż takie znaczenie? Czy nie liczy się przyjaźń i zrozumienie między ludźmi?
Trudno że mam teraz taki młyn, w sumie najważniejsze że jest. W dupie mam pracę, ludzie są ważniejsi...zawsze. Poopowiadam mu o szklarniach. Nie obchodzi mnie czy ktoś mnie widzi, czy mnie rozliczają z czasu pracy. Najwyżej zostanę po godzinach. Pracę i tak muszę zrobić, a wolę wykorzystać czas z przyjacielem. Pewnie znowu zobaczę go za jakiś miesiąc. Szkoda, że nie jest dziewczyną. Pewnie lepiej zrozumiałby to wszystko. Moglibyśmy więcej robić razem. I nikt by się na mnie nie wkurzał, a ja nie myślałaby o tym czy zachowuję się dobrze czy nie. Gdyby był dziewczyną tyle moglibyśmy razem zrobić.
Ok, pożegnaliśmy się. Wyściskałam go mocno. Dziwne, że z takimi rzeczami trzeba się kryć-kiedy to najbardziej przyjacielski z gestów. Dobrze, że nie jest na mnie zły i że wszystko ok, bo pewnie znowu przeżywałaby jak głupia że coś jest nie tak. Nie lubię jak coś jest nie tak. Zazwyczaj jest nie tak przeze mnie, bo nie lubię przemilczeć tego co mi nie pasuje, nie chcę nic na siłę, ale też nie chcę godzić się na wszystko. Dla niego i tak zawsze wszytko jest ok. Dla niego problem stanowią o wiele większe sprawy, niż to co rządzi moim światem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz