piątek, 10 marca 2017

Domek na skraju lasu...historia prawdziwa

Miałeś kiedyś wrażenie, że czujesz zło? Zło jako namacalne odczucie niczym przedmiot który można chwycić w dłonie? Tak mocne jak woń odurzającego zapachu lili albo jak ból w palcu u stopy kiedy niespodziewanie zahaczysz o mebel?
Ja to czułam. Pierwszy raz w życiu poczułam zło.
 
Nie wiem czy zdarzyło się to za sprawą miejsca, czy człowieka. Nadal trudno jest mi pozbyć się wrażenia, które tak silnie wryło się w moje myśli. Widzę przed oczami dom na skraju lasu i człowieka, który w nim mieszka. Mdłe spojrzenie, które nie mówi zupełnie nic. Żadnych emocji, żadnego ludzkiego odruchu. Dom wprawdzie znam od dawna, ale jego tajemnicę poznałam dopiero przed kilkoma dniami.
 
Od lat wędrując po lesie, wpatrywałam się w dom, który z jednej strony sąsiadował z niewielką, można to nazwać-wysepką porośniętą drzewami. Zbyt małą by zasłużyć na miano zagajnika. Ot skupisko brzóz, najpewniej samosiewów, które tworzyło niewielką wysepkę pomiędzy łąkami i pastwiskami. Po drugiej stronie, w bliskim sąsiedztwie domu znajdowała się stara ruina budynku. Niewielka parterowa chatka, która od lat umierała z tęsknoty. Nikt do niej nie zaglądał, a ona z dnia na dzień coraz bardziej chyliła się ku ziemi. Pamiętam, kiedy byłam dziewczynką, po raz pierwszy "odnalazłam" polankę na końcu lasu, którą nazwałam "Moją Polanką". To było prawie jak odkrycie nowego kontynentu dla podróżnika z przed wieków.
 
Łąka była niezwykle piękna. Porośnięta przez mech i trawę, z nielicznymi drzewami i krzewami. Tętniło na niej życie i tak bardzo różniła się od ciemnego i gęsto obsadzonego drzewami lasu, w którym wędrówki były trudne. Nie sposób było nie ocierać się o wystające gałęzie. Siadałam na tej polance, w cieniu nielicznych drzew i wpatrywałam się w dom na skraju sąsiedniego wąwozu. Był tak blisko w linii prostej, ale dostanie się do niego wymagało o wiele więcej wysiłku. Dom był zaniedbany, lata płynęły, a ja zastanawiałam się czy ktoś jeszcze tam mieszka. Czasami późną jesienią, widywałam szary dym unoszący się z komina. Jedyna oznaka, że dom jeszcze nie umarł. Czułam w duszy ciepło, kiedy myślałam o ludziach żyjących tak blisko natury. Odciętych od codziennych, banalnych spraw "zabieganego świata" ludzi, którzy nawet umierają w biegu, nie czując zupełnie nic...
 
Od roku, nie byłam na polance. Moja Polanka, przestała być moja, w momencie kiedy ludzka dłoń uzbrojona w piłę, uzmysłowiła mi że nie mam żadnego wpływu na życie leśnej polany. Nie w świecie, w którym drzewo przeliczane jest na złotówki, a nie na ilość ludzkich oddechów. Drzewo ma tylko taką wartość, jaką może mieć uzyskane z niego drewno. Jako żywa istota-nie znaczy zupełnie nic.
 
Tamtego dnia pojechałam z siostrą na wzgórze. Wpatrywałyśmy się w stado saren. Byłyśmy zauroczone nadejściem wiosny. Wiał silny wiatr, a w powietrzu unosił się zapach ziemi. Ziemi która w tym miejscu miała większą władzę niż człowiek. Niewiele zostało już takich miejsc. Kiedy wracałyśmy samochodem, przez dobrze znane tereny dostrzegłam nagle asfaltową drogę. Była tu od zawsze, wydawało mi się nawet, że wiem dokąd prowadzi, a jednak nigdy nie podążałam jej śladem. Zupełnie jakbym pierwszy raz zobaczyła ją tak naprawdę. Dziś myślę, że może coś mnie chroniło, przed tym dokąd prowadziła, może lepiej bym nadal jej nie dostrzegała.
 
Samochód wolno toczył się w dół. Metr po metrze, po równej acz wąskiej nawierzchni. Przyglądałam się nielicznym domostwom, drzewom wyrastającym tuż za granicą asfaltu, aż nagle droga przeistoczyła się w polną dróżkę. Siostra przez chwilę wahała się czy jechać dalej, ale widząc moją ekscytację stwierdziła, że przecież musimy gdzieś dojechać. Minęłyśmy jeszcze dwa domostwa, zarośnięte przez drzewa, a droga po której toczył się samochód robiła się coraz bardziej nieprzyjemna. Głębokie koleiny wyżłobione przez ostatnie deszcze, uniemożliwiały swobodne manewry.
 
I wtedy wydarzyło się coś, a właściwie nie wydarzyło się nic, a jednak wrażenie obrazów i doznań było tak silne, że nie sposób o tym zapomnieć. Więcej jest niewiadomych niż faktów, a jednak wciąż mam wrażenie że udało mi się uniknąć czegoś naprawdę złego.
Przejeżdżałyśmy obok domu, który wydawało się, że znałam od dawna-był to bowiem ten sam budynek, który od lat obserwowałam z "mojej polanki", a jednak tym razem wydał mi się miejscem iście z koszmaru. Jechałyśmy bardzo wolno, by nie uszkodzić samochodu i nie zakopać się w błocie-miałam więc czas by przyjrzeć się dokładnie otoczeniu. Dom widziany z góry, był miejscem zasypanym przez śmieci. Ogólny chaos panował na podwórzu przysypanym przez niezliczoną ilość gratów wszelkiego rodzaju.
Czuć było w tym miejscu pulsujące zło. Takie prawie namacalne. Prawdziwe.
Na płocie tuż przy drodze wisiało ostrzeżenie o groźnym psie pilnującym posesji. Lepiej było się tu nie zatrzymywać. Kiedy już mijałyśmy teren, w oknie na piętrze domu dostrzegłam jakieś przedmioty, miałam wrażenie, że to figurki lalek. Bałam się zbyt długo przyglądać temu miejscu, przerażała mnie świadomość, że zobaczę coś, czego nie będę już umiała wymazać z pamięci, coś co może mnie zmienić.
 
Chwilę po tym jak przejechałyśmy obszar posesji, obróciłam się automatycznie za siebie i na skraju drogi zobaczyłam postać człowieka. Ktoś wyszedł z koszmarnego domu i stał teraz w krzakach, obserwując nas bacznie. Minęło zaledwie kilkadziesiąt sekund, a ktoś, o nieznanych zamiarach stał w oddali, oczekując na rozwój sytuacji. Nie wiem czy był przygotowany do obrony czy do ataku. Skąd wiedział, że jedziemy? Musiał chyba wypatrywać nieproszonych gości, że usłyszał cicho toczący się po glinie samochód.
 
Przejechałyśmy jeszcze kilka metrów, a wyżłobienia w drodze stały się tak głębokie, że nie było szans byśmy mogły kontynuować trasę w dół. Poza tym na drzewie znajdującym się w odległości o kilka metrów od nas, wisiała dykta z napisem "Teren prywatny, wstęp wzbroniony" i wtedy wiedziałyśmy już że nasza droga się skończyła. Nie było możliwości by nie przejechać jeszcze raz obok emanującego złem obszaru. Siostra bojąc się, że zakopiemy się w błocie poprosiła bym wysiadła z samochodu i pomogła jej wycofać. Wysiadłam więc posłusznie, ani słowem nie wspominając o mężczyźnie, który cały czas obserwował nas z krzaków. Nie chciałam jej przestraszyć. Wystarczyło, że ja czułam jak dziwne jest to miejsce. I nie mogłam przestać myśleć o tym, że jesteśmy teraz trochę jak w pułapce. Nikt nawet nie wiedział gdzie jesteśmy. I na pewno nikt by nas nie usłyszał....
Kilka ruchów w prawo, później lewo i do tyłu. Po chwili samochód stał zwrócony we właściwym kierunku. Wsiadłam szybko z powrotem, zamykając drzwi może w zbyt wielkim pośpiechu, a siostra ruszyła ku górze. Mężczyzna czekał. Stał przy drodze z groźnie wyglądającym psem na smyczy. Stał teraz bez ruchu i wpatrywał się w nas pustym wzrokiem, który zupełnie nic nie mówił. Nie kiwnął głową ani nie uśmiechnął się...po prostu czekał...
 
 
Minęłyśmy jego dom, wypełniony przez śmieci, a aura zła, zaczęła się rozmywać tym szybciej im bardziej się oddalałyśmy...tym razem byłyśmy bezpieczne.
 
Czy dom może być zły? Czy odczuwalne silne skupienie zła było związane z tym, że mieszkaniec domu czynił zło, czy że ktoś mu to zło uczynił? Może rodzice znęcali się nad nim przekształcając go w człowieka, o pustym wzroku? Który mógł być zdolny do wszystkiego. Czy chronił swojego terenu ze strachu przed obcymi, czy też bał się że ktoś odkryje jego tajemnicę?
 
Wiele lat marzyłam o tym domu. Siedziałam na leśnej polance i myślałam, jak cudownie żyłoby się w tak niezwykłym miejscu, oddalonym od ludzi. Być może w tym samym czasie działa się tam komuś wielka tragedia, a dom przez to, niczym gąbka przesiąknął złem...a może ktoś ukryty we wnętrzu domu nadal cierpi? Może zostanie tam na zawsze, obezwładniony przez zło?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz